wtorek, 11 grudnia 2018

LIMERYK SPONSOROWANY

Pewien Krab - mister plaży z Łomianek,
miał dość ławic, glonów i bujanek.
Pragnął wcisnąć się z wdziękiem
w rozchyloną muszelkę
lecz - niestety - zaplątał się w wianek.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

BANER

Stuk stuk, stuka sobie jesień i przybija mi pod oknem aktualny bilbord, reklamujący deszcz jesienny deszcz. Nie wiem, jakie środki higieniczne są w tych deszczach, że już po pierwszym praniu zmywają z jesieni całe złoto i purpurę. Pominę, proszę Państwa, opis tła typu black and white, w którym dominuje porcelanowy ząb czasu, przeżuwający poczerniałe w kąpieli liście. Pochylę się nad sceną rodzajową, która - być może - ma przykuć uwagę widza. Rower Mietka-Mietka wydaje się być niezgodny z duchem epoki; podobnie sam Mietek-Mietek jest bez wątpienia wczorajszy. Trochę sobie siedzą, trochę leżą, świeżo wykąpani w oddanej przed chwilą do użytku kałuży. Tymczasem dzisiejsze społeczeństwo ma w nosie banery. Odporne na lans i propagandę, zdrowe społeczeństwo wprawnym ruchem palca wybiera przycisk "pomiń reklamę" i szerokim łukiem omija cały ten chłam.

czwartek, 6 grudnia 2018

INNE BAJKI. ZIELONY.

Nie robię makijażu. Chciałabym mieć bardziej wodniste oczy, dobrze nawilżone kropelkami visine, takie bardziej pasujące do bezchmurnego nieba, przejrzyste, dalekowzroczne, oczy przenikliwe jak szpilki, które się przebiją przez te wszystkie skóry, skorupy, krwioobiegi, materie. I nawet nie skaleczą, nie drasną tego miejsca, które zresztą i tak niczemu nie służy. Specjalnie wymyślonego po to, żeby można było sobie uprawiać jakąś samotność, hodować na parapetach jakąś rachityczną miłość, albo rozpacz, albo mimozowate szczęście. Gdzie może czasem Ktoś przyjdzie, wypali na kanapie jakieś zielsko i wydmucha nosem zielony dym. Chciałabym zobaczyć ten chybotliwy żar, tę iskierkę zielonego światła - może bym wreszcie wiedziała dokąd iść. Noszę permanentny makijaż i może stąd ta długotrwała fatamorgana, zaćma, ta niemożność znalezienia strzałki na drodze. Otwieram oczy, zamykam oczy. Znam miejsce, czas i inne masochistyczne szczegóły, albo nie. Śnię jakiś sen, albo nie. I zawsze żyję.


poniedziałek, 19 listopada 2018

PAN LAS

Las już nie wierzy.Tyle tysięcy lat wytrzymał żeby nie nabroić, nie dopuścić się żadnego grzechu wagi cięższej niż liściowa. Tyle lat brał sobie do łyka wszystkie te pierdóły o ostojach, majestatach, wszystkie te farmazony o konsekwencjach, sądach nieomylnych i nie daj Boże ostatecznych. Więc za co, drogi Boże co się stałeś człowiekiem, te plagi egipskie, ten syf, trąd, te zarazy morowe? Nie zdziw się, Arcysprawiedliwy, gdy coś się zadzieje. Pan Las się upije lub napali maryśką, skonsumuje grzybki, a potem wywoła awanturę pod wpływem. Na razie trochę się wlecze, trochę chwieje, trochę podbiega jak starawy pies. Złośliwie rozwija szurpatą ścieżkę i podstawia nogę gapiowatym traperom. Taki żarcik, hulajdusza - na próbę. Skręcona kostka na dobry początek. To się dopiero zaczyna.


poniedziałek, 22 października 2018

HISTORIA PEWNEGO PRZEOBRAŻENIA

Pewna Liszka spod Strachówki
narzekała na posuwki*.
Ciiii... Kochanie:
jedwab, spanie
i dostaniesz skrzydła. Nówki!

*nóżki odwłokowe u gąsiennic. 


 

sobota, 20 października 2018

INNE ŚWIATY

Aż trudno uwierzyć, że wszystkie te światy rzeczywiście istnieją. Że suną nad nimi te same samoloty, obłoki i cały ten kosmos. Że jest w nich to migotliwe  światło, w którym nieuchronnie rozpalają się ciała, a miłość nie powoduje chorób serca, nie zabija niepostrzeżenie, gwałtownie i boleśnie, jak papieros. A przecież wystarczy wytrząsnąć kamyk z buta, kupić bilet, z policzkiem przy szybie poddać się kołysaniu. U celu, w syku otwieranej kapsuły, rozpiąć pasy i dać się wypluć jak pestkę.  Znaczyć obce bruki odciskami swoich palców, aerozolem oddechów, włókienkami połamanych włosów, płatkami martwego naskórka. Koszty są niewielkie - połamany obcas dziewczęcych szpilek, ślady tarcia na bagażach, łokciach, wargach. Małe, niegroźne ranki. Prawie niebolesne, jak po szczepionkach. Od tego się nie umiera.


Na archiwalnym zdjęciu: Agatka i Paskuda.

czwartek, 13 września 2018

TEATR LETNI

Wszędzie tandetna biżuteria i przerysowany makijaż, rekwizyty w nieładzie i nierealne światło. Piękno wiecznie niedokończone, jakby Scenograf odfajkował swoje i odszedł w rozedrgane od suszy powietrze, żeby wreszcie się przespać, albo na wódkę. Gdyby zdobył się na jeszcze jeden wysiłek, gdyby ustawił tu sztalugi, umieścił przed nimi jakiegoś gogena, gdyby włożył mu na głowę kapelusz, a do ręki pędzel - może ten by zdołał  dokończyć dzieła. Gdyby się obejrzał, może by zauważył, że bez rekwizytów, bez żadnej charakteryzacji, bezczelnie stoję na tej scenie, pochłaniając czerwień. Potem karnie schodzę na widownię, podnoszę aparat i - wzorem japońskich turystów - pstrykam w to piękno aż do wyczerpania.



czwartek, 6 września 2018

Słoje

Dobra pora roku. Sok zmienia się w wino a owoce w dżem. Słodycz zbiera się w szafkach, piwnicach, spiżarniach, radośnie, bez ładu i składu, jak krople potu, papierosowy dym. Spróbuj - kusi Życie i podsuwa mi odkręcony słoik. Powidła pachną słodko, kasztanowo, niedzielnie, ale mój głód schodzi na złą drogę. Ma coś wspólnego z zapachem świeżo zaoranej ziemi, ziarna, polnych kwiatów. Chciałabym biec, siać, plewić, podlewać. Życie uśmiecha się pobłażliwie. Spóźniłaś się - mówi - i przechodzi przeze mnie na wylot.


środa, 5 września 2018

Limeryk sponsorowany

Pewien Horacjusz (o ile dobrze wiem)
przechadzał się pod Stryjem wołając: carpe diem!
Dostrzegły go Harpie
łowiące na skarpie.
Zamruczały: nie karpia dziś zjem!


Orły po Woodstocku

Zdjęcie 1. - Z wystawy orłów w gorzowskiej Galerii Manhattan. Zdjęcie 2. - Z przystanku T1.



Już w domu

30 kwietnia moja Iwonka miała straszny wypadek. Jechała do pracy tym beżowym Nissanem. Po kilku operacjach i prawie czterech miesiącach rehabilitacji powoli wraca do życia. A ja wróciłam do domu.




Link do artykułu: http://gorzowianin.com/wiadomosc/11570-czolowka-i-zmiazdzone-auta-pod-gorzowem-zdjecia.html

środa, 25 kwietnia 2018

O bzykaniu

Prasują białe sukienki, przymierzają najwyższe słupki, wcierają w płatki uszu olejek o zapachu najnowszej odmiany wiśni - całkowicie odpornej na śmietkę i parch. Potem zbierają się po kilka i przesiadują w tanich kawiarenkach do południa, do zmierzchu, do świtu - nie ma to zresztą żadnego znaczenia. Bezużytecznymi pręcikami mieszają w kielichach bezużyteczny nektar. Niepojęta jest ta cisza, ta całkowita obojętność - szepczą. Przecież za zakrętem stoi setka hangarów - cała pasieka. Przecież muszą się odbywać jakieś loty, choćby szkoleniowe, kryzysowe, ratownicze. Napiszmy skargę do królowej, petycję do tych cholernych trutni z trybunału. Przerwijmy milczenie, przecież jesteśmy dojrzałe, gotowe, mamy prawo do bzykania! Pszczoły do sadów! Żądła na łąki! Bąki do pól! To dopiero początek, niech no tylko zakwitną jabłonie!


piątek, 20 kwietnia 2018

Sekretne życie mchu

Wiosna szast-prast wyskakuje z pościeli i piorunem wciska włącznik, którym zapala się słońce. Ile tchu w piersiach biegnie po rosie, ciska w trawę zmoczoną koszulę w kaczeńce, a z włosów wytrząsa taką ilość robactwa, jaka wpędziłaby w histerię nawet najbardziej doświadczoną szkolną higienistkę. Przeziębi się, smarkula - mruczy mech i naciąga na oczy beret z antenką. Bliżej mu do wyblakłych slajdów, na których z wolna próchnieje strzecha, łuszczy się płot, murszeje studnia. Życie, od którego nie oczekuje się już niczego. No może tylko, że będzie tak trwać w nieskończoność.


środa, 11 kwietnia 2018

Ballada o polach

Śpimy spokojnie. Tutejsze pola nie wybiegają hen daleko za horyzont, w jakieś egzotyczne kraje, ciepłe morza  czy inne last minute. Nie włóczą się nocami po dyskotekach, nie uciekają do miasta z walizką słoików,  nie prezentują swoich wdzięków przed jakimś tirem spod ciemnej gwiazdy. Tutejsze pola naciągają na nosy kolorowe kocyki i leżakują leniwie jak śródziemnomorscy autochtoni, mieniąc się w słońcu lub księżycu. Zajmują je miedze, wstążki, kamyki w kieszeniach, te okropne budziki-skowronki, przez które od świtu boli głowa. I tak sobie leżą całymi latami, wierząc naiwnie, że chroni je tabliczka z napisem security, zły pies czy konstytucja. Aż pewnego dnia, polną drogą, niepostrzeżenie zajeżdża prawdziwy świat, w którym się ślinią nienasycone zwierzęta. Prawdziwy świat nie próżnuje. Ma utytłane smarem pazury i naręcza niezwykle nowoczesnych instalacji do niezwykle wydajnej produkcji płodów, których nie da się udźwignąć. Nie śpimy dość czujnie, żeby to zauważyć. Pewnego ranka otwieramy oczy, robimy sobie słodką herbatę, stajemy w otwartym oknie i stwierdzamy z przerażeniem, że już nie ma tutejszych pól.



piątek, 6 kwietnia 2018

Inne bajki. Niebieski.

Do miejsca oznaczonego dziką czereśnią napływa miłość. Wprawia w drgania wszystkie struny tego świata - światło, powietrze, krtań. Miłość! - pieją poeci, zagrodowe koguty. Również niebieski ptaszek, w obliczu miłości, staje się bezwolny. Jest pięknie - śpiewa - przed nami długie lato. Wierzę, że wszystko zniosę. W tej oto dziupli zbuduję gniazdo, a z pestki, która przejdzie krętą drogę przez mój brzuszek, wyrośnie nowe drzewo - mam nadzieję. A miłość napływa, ze świata czterech stron, z jarzębinowych dróg. Zajmuje wszystkie miejsca w pierwszym rzędzie, bo jest ważniejsza. Niż sama ukochana.





czwartek, 29 marca 2018

Koci teatr

Czasem myślę naiwnie, że jestem gdzieś sama. Że stwórca ma akurat wyłączony monitoring, przerwę konserwacyjną, chwilową awarię zasilania. A jeżeli nawet ma mnie na podglądzie, to w samym rogu, w najmniejszym okienku, że potrzeba by mu okularów, a te zostały na blacie w kuchni, jak sobie wyszedł na chwilę zrobić rozgrzewającą herbatkę z imbirem. Tak więc czasem myślę, że jestem gdzieś sama, nawet komórkę mam wyłączoną, żeby mi tu nie pikała jakimś tajnym morsem, nie rozsyłała selfie, nie zdradzała numerów. I tak sobie mogę beztrosko popełniać dowolne faux pas, szurać nogami jak emerytka, pociągać z plastikowego gwinta wodę zaprawioną długą listą E-czegośtam. Potem dowolną ilość razy skakać w krzaczki bez obaw, że ktoś podejrzy ten intymny proceder, no może kleszcz, ale na niego mam sprej, więc może mi naskoczyć. I może byłabym sama, gdyby nie świat, który mnie ma i nie odpuszcza. Wciąż czegoś chce: brać, dać, grać. W kocim teatrze, w objęciach, w żelaznym ucisku. I tylko pachnie czymś niedotykalnym.



sobota, 24 marca 2018

Sina dal

Telewizja straszy: pożre nas Smog. Kłapnie paszczęką i będzie po wszystkim. Dla równowagi są i dobre newsy. Znaleziono kolejną kandydatkę na nową Ziemię. Kołysze jakimś białym karłem w gwiazdozbiorze Wagi. Gdybym miała swoje 10 lat, to bez wątpienia - wzorem bohaterskiej Łajki czy Gagarina - już bym wsiadała do cudownej rakiety. I bajo bongo, żegnaj znajome, witalne Słońce, hallo nowe - nieważne, że stare i wypalone. Jednak obecnie jeszcze nie jestem gotowa. Jeszcze mi nie odrósł zbity paznokieć, nie uprasowałam, nie zjadłam, nie napisałam. Są też powody ściślej tajne: telewizja donosi, że powraca Wiosna. Zamierzam ją szpiegować, gdy zacznie włóczyć się po polach. Może mnie doprowadzi do wiadomej studni. Zajrzę, zasięgnę języka. Przesłucham szczerbate wiadro, od Bóg wie kiedy gryzące się z tlenem. Pogadam ze znudzonym, skazanym na wieczną wędrówkę kaloszem. Może wreszcie się dowiem, gdzie jest ten kranik, z którego ciurka żywa woda. A może tylko się upewnię, że studnia - to jedynie głuchoniema cembrowina, sina jak dal, w którą odejdę. I żadna wiosna tego nie zmieni.


czwartek, 22 marca 2018

Broda Jana

Była niedziela i nikt nie wie na pewno, jaka siła pociągnęła Jana we wrota żeliwnej bramy, przeniosła nad żwirowanym podjazdem i zatrzymała u frontowych drzwi dworu w Liwie. Podobno była to para najlepszych, gniadych koni, zaprzężona do nowego, wystawnego powozu. Być może też ambicja i zawziętość chłopa, który ciężką pracą i przebojem zdołał zdobyć wszystko  prócz błękitnej krwi. A może poczucie pełni sił i męskości, albo pospolita, erotyczna fascynacja czterdziestolatka. Jeżeli była to miłość – szesnastoletnia Zosia nie chciała o niej słyszeć ani wiedzieć.
Jest starcem z farbowaną brodą – mówiła, kiedy poinformowano ją o oświadczynach. Także wtedy, kiedy jej doniesiono, że dla niej sprzedał za złoto stajnie i gospodarstwo w Wielicznej, gdzie tylko żaby kumkały, oraz kupił inne,  bliżej miasta, kościoła i huty szkła. Podobno mówiła te słowa w chwili, kiedy w ślubnej sukni stała w drzwiach kościoła i kiedy Jan przenosił ją przez próg nowego domu w Hucie Gruszczyno, w którym – zgodnie z wymuszoną obietnicą – żyła u jego boku, rodząc mu cztery córki i pielęgnując w chorobie, dopóki nie rozłączyła ich śmierć.
Był starcem z farbowaną brodą – powtarzała pięćdziesiąt lat później, kiedy Jan umarł i mogła wreszcie wyjechać za najmłodszą córką na ziemie odzyskane. I nawet po sześćdziesięciu latach, gdy wróciła do starego domu, żeby umrzeć na swoim i zostać pochowaną u boku męża, na cmentarzu w Starejwsi. Słyszały te słowa druhny strojące ją w welon, wszystkie córki, wnuczki i nawet ja je słyszałam, gdy jako kilkuletnia dziewczynka zakradałam się do pokoju prababci Zofii, żeby przyglądać się umieraniu.
I może te słowa, po wielokroć powtarzane, pewnego dnia pozbawiły Jana sił i złożyły w łóżku na dwadzieścia lat. A może nieumiejętność pogodzenia się z chwilą słabości, w której uległ wpływom oszusta i tuż przed wielką dewaluacją wymienił złoto na papierowe pieniądze, tracąc wszystko, co wydawało się pewne, i na czym budował całe swoje życie.
Został po nim drewniany dom, który spłonął w wielkim pożarze wsi, cudem ocalała komoda o przepastnych szufladach wypchanych banknotami, którymi - jako dziecko - mogłam bawić się w sklep, rodzinna opowieść o farbowanej brodzie i czarnobiałe zdjęcie, przedstawiające złożonego w trumnie, gładko wygolonego starca.


Wśród kobiet w pierwszym rzędzie –  pośrodku żona Zofia (z książeczką i różańcem) i trzy córki: Helena (moja Babcia, pierwsza z lewej), Celina (profilem) i Józia (z torebką).
Za plecami Józi i Celiny – Janek, mąż Józi.W pierwszym rzędzie, pierwszy z lewej – Czesław (mąż Heleny, mój Dziadek).
W lewym górnym rogu, dziewczyna w białej chusteczce – czwarta córka Tosia.

sobota, 17 marca 2018

Czarne szybki.

Stwórca miał chyba dzisiaj przeciwsłoneczne okulary i fazę na taśmową produkcję artefaktów w wersji pogrzebowej: tu czarna dziura, ówdzie jakieś wygasłe gwiazdy, tam obłok wron. Te ostatnie teleportują się na drzewach, partaczą guanem i tak już umartwioną ziemię. Umrzesz, kraczą, będziesz leżeć w grobie i umrzesz. Nie będzie żadnego światła, żadnego nieba, tylko czarne żuki i korzenie drzew. Niezrażeni Jehowi - jak gdyby nigdy nic, z uśmiechem - wrzucają mi do skrzynki najnowszy folder reklamujący Raj. Przyglądam się temu wszystkiemu z orbity, z mojej stacji, bezpiecznie oddzielonej od toru białą linią okna. Kilka razy w roku, przed każdym większym świętem, poleruję je mokrą ścierką i antyseptycznym płynem o syntetycznym zapachu awokado. Tak może pachnieć wygrzana słońcem ziemia. Dostępny Raj.


piątek, 16 marca 2018

gu-guuu-gu

Eh te sierpówki, po kupry w idylli,
On u-gu-guu-gli, a ona uskrzydli,
Ona zniesie patyk, on jajka ułoży,
On w pół-obrączce, ona w pół-obroży.


poniedziałek, 12 marca 2018

Przenikanie

Światło sączy się z nieba, ale jest go za mało. Ciemność wypełza z gawry. Można ją wziąć za zalążek nocy, a towarzyszący jej fetor za wieczorną woń podwórek, otwieranych obór, pompowanych w krzaki szamb. Nikt się tu nie spodziewa jakiejś apokalipsy, żadnych piekieł, czeluści. Również moje myśli krążą wokół zwyczajnych spraw. Kiedy zauważam, że ktoś szedł przede mną, dostrzegam atrybuty prawdziwego mężczyzny: odcisk gumiaka na kretowisku, jakieś pety, puszkę po Żubrze. I naraz w miejscu, gdzie ludzkie ślady krzyżują się z sarnią ścieżką, dobrotliwy świat przenika się ze złowrogim, ciemnym. Nadludzka siła przykuwa mnie do ziemi, trzyma mocno, nie pozwala odejść. Potrzeba wielu sekund, wielu szarpnięć, gwałtownych uderzeń serca, żeby zrozumieć, że ktoś zastawił tu sidła. Tropiłam diabła.


środa, 7 marca 2018

Inne bajki. Pomarańczowy.

Przesypiam wiele takich poranków. Z zamkniętymi oczami leżę na plecach, pod wirującym sufitem, pod zsuwającą się kołdrą, pod całym tym rozpędzonym niebem, przesuwającym się ze wschodu na zachód. A światło już jest. Już się pali, barwi smugi kondensacyjne, kabiny samolotów, młodych mężczyzn mocno trzymających stery. Szybko płowieje, jednak może odzyskać intensywność. Na monitorze, na siatkówce, tuż nad skórą. To taki zaświat, do którego można wejść tylko bez ciała.


piątek, 2 marca 2018

Inne bajki. Czerwony.

Anioł nie śpi, macha skrzydłami ostrzegawczo, rozpaczliwie. Zna moją słabość: nie wierzę  w anioły. Jednak jest sprytny, ma swoje sposoby. Kiedy się zbliżam, skrzydła przyjmują postać furkoczących na wietrze kartek papieru, przybitych boleśnie pinezkami do drzew. Kleszcze!  - krzyczą wielkimi literami. Uwierz! - radzą - to złe kleszcze, przepełnione czerwoną, niebezpieczną krwią!  Kartki dają się dotknąć, dźgnąć paznokciem, zostawiają ślad kurzu na palcach. Jednak w miejscach, gdzie druk jest drobny, nie pozwalają się odczytać. To, przed czym jeszcze ostrzegają, jest tutaj i nie odpuści. Będzie czekać cierpliwie, nagrzewać się w słońcu, kryć się w zieleni, przygasać przy księżycu. O zmroku będzie oświetlać mi drogę. Wie, że wrócę, bo inaczej już zawsze będę nieszczęśliwa. Umrę – mówię do siebie, ale nie wierzę. Mam nieśmiertelne ciało. Nie zabija mnie ból. I nie przeraża czerwień. Wokół mnie, we mnie.


sobota, 24 lutego 2018

Mumie

Mogłabym zostać badaczką mumii. Krążyć bezszelestnie z cieniutką pęsetą, odchylać suche włókna, prześwietlać doczesne szczątki nieśmiertelnych. Odkrywać jak żyli, co jedli, pili, co budowali, kogo płodzili, kiedy tracili oddech, zapadali w śpiączkę. Potem umierali - tylko na jakiś czas. Teraz wprawdzie wyglądają jak martwi, ale nie obracają się w proch.
Myślę o mumiach obserwując muchę, która, bzycząc, natrętnie obija się o mnie. To może być ta sama, która przez jakiś czas, bez jakichkolwiek oznak życia, leżała obok cukru na półce. Jednak mając tylko starzejące się, śmiertelne ciało, niczego nie można być pewnym.
 

wtorek, 20 lutego 2018

Kiełki

Wiatr bywa w szuwarach, bo lubi torebki. Potrząsa nimi jak skarbonkami, odchyla klapki, podnosi wieczka. Zagląda z ciekawością w otworki, woła: "a kuku, co z was wyrośnie?".
Nasionka są zniecierpliwione. Kończy się zima, swędzą je kiełki. Dość mają zawodzenia, że to za wcześnie, że nie są gotowe, że niby należy posiedzieć przed podróżą. Chcą się wysypać, nabrać wiatru w żagle.
Odlecą z jednego gąszczu w inny gąszcz. Nikt jeszcze nie wie gdzie wykiełkują.

poniedziałek, 19 lutego 2018

Serce z plecaka

Na nic przysięgi, na nic pozy odpustowego świątka. Nikt nie wierzy, że Jaś znalazł krzemień.
-Prawdziwy krzemień - zapewnia Jaś - chciałem wyrzeźbić grot, ale mi wyszło serce. -To prawda, prawda! - powtarza i przetrząsa plecak.
Ale prawda - jak to ona - tkwi w najtrudniej dostępnych zakamarkach. Nie tak łatwo się do niej dogrzebać, zwłaszcza pod presją bezwzględnego czasu, który zagląda szyderczo przez ramię i powtarza: "skuś baba dziada".
A kiedy wszyscy wracają wreszcie do swoich ważnych spraw i nikt już nie pamięta o krzemieniu Jasia i o całej tej żenadzie, prawda objawia się jak grom, na samym środku mojego biurka i jest piękna.
Serce z kamienia staje się nagle popularne. -Daj mi, daj! - wołają koledzy. -Czy mógłbyś mi je dać? - pytam. Jednak Jaś odmawia. Serce z kamienia pakuje do plecaka. Chce je mieć.
Rozumiem - to tak jak ja.

Dodam jeszcze, że Jaś był uczniem czwartej klasy w zamierzchłych czasach średnich, kiedy istniały już stałe łącza, ale dzieciom nie dano jeszcze do rąk smartfonów.

czwartek, 15 lutego 2018

Początek

To nie jest jakiś próbny alarm, jakieś ćwiczenia, jakaś kompletna dziecinada. Jeszcze nie widzą tego służby, a państwo nie myśli o konsekwencjach. Nie piszą o tym w brukowcach, ani w policyjnych komunikatach. To się zaczyna niepostrzeżenie. Kiedy operator ślepnie w ciemnym przedpokoju. Gdy policjant w dyżurce zapada w drzemkę, nad kubkiem stygnącej herbaty. Antyterrorysta zrzuca kamizelkę i pada na sofę, pośród eksplozji i serii z telewizora. Ty sam zasypiasz w wannie, zimny jak nieboszczyk. Gdy miasto drga od kamiennych snów - o kamienne bloki uderzają drzewa. Kroczą na szczudłowatych nogach jak obcy, jak patykowate potwory nie z tego świata. To się dopiero zaczyna.


czwartek, 8 lutego 2018

Wierszyk krewki o przygodzie bałwana bez marchewki

Pewien Bałwan z Majdanu, stary leser,
Chciał się wybrać na Błotki pekaesem.
W marchew dostał - bez słowa -
Od bałwanów z Grygrowa.
Nie pojechał - rozbolała go głowa.



poniedziałek, 5 lutego 2018

Kartka z podróży

Pociąg ze stacji do stacji przybędzie. Wiem, że czekasz. Przypuszczam, że to wprawia w letarg - zimny peron, światełka, zgrzyt tysięcy trybów. Uwierz, przybędę, ale z opóźnieniem. Kierownik pociągu włączył ogrzewanie. Wybacz, muszę jeszcze objechać pół świata, zjeść cały ten chleb, dopić setki. Wrócę. Podejdziesz do mnie w skrytości, na palcach. Dłońmi zasłonisz oczy. Powiesz: -Widzisz? Jestem.

niedziela, 4 lutego 2018

Zachód Słońca nad Wisłą

ujście olśnione
a drzewa składają gałęzie w znak V
jakby słońce miało dowieść że płomień
powraca

potrafię sobie wyobrazić
że siedzisz na powalonym pniu olchy
na lewo przytulna nora bobrów
na prawo popiół po wygasłym ognisku

wiatr w w nieskończoność
wyczesuje zapach dymu

chociaż wieki temu
bezpowrotnie rzuciłam palenie

w wyobraźni wyjmuję ci z ust papierosa
potem się zaciągam
po szczyty płuc
tym co drażni krtań
pustką




sobota, 3 lutego 2018

Mapa google

Wszędzie pola. Szczere pola, rzucone jak kości na poplamione obrusy historii. Rozdrapane przez brony, wymiecione przez hulaszcze wiatry, z surowym graffiti, wyrytym na ich twarzach przez wyszczerbione pługi.
Może to odpowiednie miejsce, może najwyższy czas, żeby się wreszcie opowiedzieć. Jednak brak ci słów, dość przenikliwych, wystarczająco łagodnych. Zaczynasz tęsknić za jakimś nowym, niezużytym językiem, którym mógłbyś się posłużyć.
I wtedy natykasz się na wiersz. Druk jest drobny. W zaciszu pokoju płyną proste słowa.  Ktoś mówi tak, jak byś chciał, lecz nie umiesz. Mówi do ciebie, w twoim imieniu.
To przejmujące doświadczenie dla kogoś, kto przywykł do samotności.




czwartek, 1 lutego 2018

Targetem jestem, uuuuuuu...

Troskliwy laptop otwiera okienko w chwili, kiedy ślę do galerii zdjęcia z wycieczki. Czyta w myślach, zagaja. Mogłabym go zamknąć, ale poranne burzenie mostów jest mi nie na rękę. Wprawdzie bywa nieokrzesany i szorstki, za to nigdy nie spieszy się do innych zajęć, kiedy przebywam w jego towarzystwie.
-Czy bolą cię stawy i kolana? - zgaduje. Mruga porozumiewawczo i uparcie podsuwa mi pod wskaźnik niebieski przycisk. Wystarczy kliknąć, a w okamgnieniu otworzą się samonośne wrota do świata bez bólu.
-Zamknij się - burczę telepatycznie. To nie ból, lecz jedynie jakiś przelotny smutek. Jakiś motyl, który wyfrunął z pieczary, położonej głęboko, gdzieś w środku ziemi. Obudził się i na jakiś czas pozostanie więźniem tych wonnych i rozpustnych szerokości geograficznych, gdzie czuć przykry odór, a po ziemi pełzają żmije. Zobacz, już odfruwa, a ruch jego skrzydeł staje się spokojną rzeką, płynącą zygzakiem w gasnącym świetle dnia.
-Schudniesz 8 kg w dwa tygodnie - zapewnia wierny laptop, z drugiego okienka. To brzmi szczerze i jest całkowicie na miejscu, w światowym dniu bagien i pozytywnego myślenia.





wtorek, 30 stycznia 2018

Ballada o drogach

Czytałam dzisiaj wiersz o mądrych ścieżkach, pisanych przez wieki, jasnych i pewnych. Ma szczęście wędrowiec, mogący im zawierzyć. Od kiedy poczuje je pod stopami, stąpa ufnie, lekko. Zaczyna zauważać, że kiedy tak sunie wprawnie, pod błękitnym niebem, sam staje się piórem, maczanym w niebieskim atramencie.
Tutaj drogi są jak cierniste labirynty, pogrążone w majakach, zdeformowane od sprzecznych kodeksów, drogowskazów. Wciąż suną nad nimi powietrzne prądy, niosące prochy znad krematoriów. Rozdeptują je czarne ludy, rozjeżdżają czarne wołgi. Zły mróz rozsypuje tu tysiące lusterek z tysiącami lat nieszczęść pod kruchą powierzchnią. Baby z pustymi wiadrami i koty w czarnej sierści, roznoszą nieskończoną ilość pechów. Pędzisz tędy jak wystrzelony, na oślep, jak piłka do palanta. Możesz tylko, wzorem jeży, zakryć miękkie podbrzusze i liczyć na to, że w końcu trafisz do właściwego dołka.


poniedziałek, 29 stycznia 2018

Stacja

To tylko poczekalnia, lecz tak doświadczona, że potrafi wprowadzić w letarg nawet cierpiących na chroniczną bezsenność. Kie Licha zachodzą tu o zmroku, niewidzialni w obojętnym blasku gwiazd. Liżą rany i planują następne niecne czyny. Pochyleni nad kartami tarota wymieniają uwagi na temat wszystkich przyszłych win, nawet tych najsłabszych. Nie pakują manatków, nie wybierają się w podróż dookoła świata. Stacja bierze ich w niewolę i nie dopuszcza nawet myśli o amnestii. Widzę, jak zatacza kręgi, zachodzi od tyłu, zostawia odciski palców. Chwyta za serce, za gardło.

czwartek, 25 stycznia 2018

Zimny błękit

Nie zwiodą mnie lustra, mróz nie wyprowadzi w pole. Na nic by się zdały tabliczki z trupią czaszką i napisem : "Niebobrom wstęp niedozwolony". Dzisiaj jestem bezwzględna, jestem wywiadowcą, już się prześlizguję pod podczepionym do miny drutem i zakradam - prawie bezszelestnie. Wkoło barykady, fosy, doły. Coś się kotłuje, coś się przeprawia tuż pod powierzchnią. Wiosło bije gniewnie o nieprzejrzystą taflę. Większość walczących tu o przetrwanie stworzeń jest drapieżcami, a wszystkie zwierzyną. Wyczuwam grawitację jądra tego frontu - wolę pozostać na dalekich peryferiach.
Tymczasem przymrozek droczy się z drzewami, przyprawiając im kolce, dzisiaj blue.

środa, 24 stycznia 2018

Mrok

Nigdy nie wiesz o tym, że właśnie ruszasz na spotkanie z mrokiem. Z całą naiwnością dziecka niesiesz do karmnika garść ziarna dla ptaków i nie domyślasz się, że błysk światła, który cię oślepił, to nie słońce, lecz reflektor, który właśnie wyłuskał cię z tłumu. Że ktoś, skryty pod kapturem, już pchnął tylne drzwi, już przeobraża radosną scenę w mroczny ring, gdzie stajesz oko w oko z odrażającą nagą prawdą. To trwa kilka chwil - serce zwalnia i cichnie, jastrząb odfruwa i mrok przepływa przez ciebie w ogóle nie dotykając.


wtorek, 23 stycznia 2018

Dobroć

Pan Czesio dygotał - był w najwyższym stopniu spragniony. Od rana szukał w świecie bytu, który byłby zdolny to pragnienie zaspokoić, lecz porzucony kosz bez złotówki nie mógł tego uczynić. Pod supermarketem ustawiła się kolejka dobrych ludzi, ale kosze z monetami były nieżyczliwe, złośliwe, okazywały nienawiść i pogardę. Przechodziły pospiesznie z rąk czystych do rąk tłustych, drwiąc z jego uszkodzonych, bezpalcych.

Jednak dobry Bóg zaspokaja najgłębsze pragnienia. Jeżeli nawet nie było tu dla Niego miejsca, w godzinie szczytu, pod zatłoczoną wiatą - przysłał swoją chudą asystentkę: Miłość. I oto chłopak, siedzący na schodku, porzucił ledwie napoczętą butelkę piwa i pobiegł w stronę dziewczyny przechodzącej przez parking.

Czesio był tym, który doświadczył cudu. Ukląkł, wziął butelkę w bezpalce ramiona i nabożnie podniósł do ust. Zdążył wypić łyk lub dwa. Wtedy ktoś się potknął, popchnął i butelka upadła. Płyn wsiąkł w wycieraczkę i było po cudzie, ale pan Czesio nie wstawał z kolan i nie odwracał oczu od plamy. - Tyle dobroci - powtarzał. Tyle dobroci.

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Falowanie i spadanie

Żadna historia nie biegnie po linii prostej. Każda jest jak fala - deformuje ją przeznaczenie, ugina czas. Myśląc o miejscach, gdzie mógłbyś być, czujesz się szczęśliwszy niż kiedy tam akurat jesteś. Chciałbyś nie przespać żadnego wschodu i zachodu słońca, w przypływie desperacji wygłodzonego ducha byłbyś gotów ogolić głowę, zawinąć się w szafranowe szaty i grać na tamburynie na bazarze w Bugaju. Potem się budzisz koło południa, z głową w piasku i pieczołowicie zakrytym tyłkiem i myślisz tylko o tym, czy masz przy sobie suche zapałki, scyzoryk i komórkę.

niedziela, 21 stycznia 2018

piątek, 19 stycznia 2018

Ssaki we włosach

Ty łazęgo, ty powsinogo - obsypuje mnie inwektywami rozczochrana wierzba i dla pewności dorzuca kilka garści próchna spod konara. Nie masz tu czego szukać, nietoperzy nie ma w domu, nietoperze już śpią. Już ja wiem o tych wszystkich pomówieniach, o tych twoich wymysłach, rokitach, okowitach. A sama to żeś się nie napiła? Mazowszanki, akurat! Potem żeś kołysała biodrami i głosiła Poniedzielskiego.  A twój tatuś też nie był lepszy, niby po bożemu narwał bazi, ale nie poszedł poświęcić do kościoła, tylko postawił palemkę w oknie i jeszcze narzekał na księdza, że niby to ksiądz żałuje święconej wody, więc czy tu czy tam tak samo nie doleci. A możesz sobie powiesić i sto budek, dopasowanych rozmiarem do wszystkich nocków świata, możesz je nakierować na jakieś Mekki czy nawet najświętsze Jerozolimy, a prędzej sama zostanę dzwonnicą niż dopuszczę, że ci się zalęgnie jakiś nietoperz.
Dla równowagi namalowałam sobie gacka na ścianie, zgodnie z malarskim szablonem i profesjonalną instrukcją. Od dziś będę uważać na rozwiane kudły.


czwartek, 18 stycznia 2018

Drugi świat

Nigdy nie spotkałam tego czarnego bunkra z pancernymi drzwiami otwieranymi tylko od środka, który zabiera domy do drugiego świata. Wszystko się dzieje niepostrzeżenie, jednego dnia się zakradam, zaglądam, pstrykam, a kiedy wkrótce wracam - pusto, zaorane, zagrabione, ani śladu.
Przypuszczam, że w drugim świecie najlepiej mają się chatynki, które już dość się nacierpiały, dość naprosiły skrzypiącymi głosami o zbawienie od korników, przeciągów i wszelkiego zagrzybienia. W drugim świecie mają widoki niczym apartamentowce. Kiedy chcą, puszczają sobie dymki z komina, a przydrożne kapliczki podają im cappuccino w obtłuczonych kubkach z napisem świeża woda zdrowia doda. Żywią się samymi jaśminami i bzami, a i tak nigdy nie umierają z głodu jak trzeci świat.




środa, 17 stycznia 2018

Śnieg zimny szpieg

Są takie wieczory, kiedy przypadkiem naciskasz nieużywany przycisk w pilocie i w okamgnieniu lądujesz w samym środku jakiejś obleśnej jednoaktówki. Z nieba leją się pomyje, wszędzie kałuże, z których wypełzają pieprzone ludziki z pieprzonymi pistoletami, to napad, więc układasz się posłusznie na beżowej terakocie, a potem się budzisz i zauważasz, że akurat jest zima. Na ulicy nie ma cudzego dżipa, do którego chciałaś wskoczyć i uciec z piskiem opon, nie ma nawet ulicy, więc zakładasz kalosze i brniesz pod wiatr, kryjąc twarz przed śniegiem zimnym szpiegiem.


wtorek, 16 stycznia 2018

KARTKA Z PODRÓŻY

pociąg ze stacji do stacji przybędzie
wiem że czekasz
uwierz że to wprawia w letarg
zimny peron
światełka
zgrzyt tysięcy trybów

kierownik pociągu włączył ogrzewanie
przyjadę ale z pewnym opóźnieniem
przecież muszę jeszcze objechać pół świata
zjeść cały ten chleb
dopić setki
przyjadę

podejdę do ciebie w skrytości na palcach
dłońmi zasłonię oczy
powiem
widzisz jestem


Można rozpuścić włosy i pobiec w inny kadr, za słońcem wesołym zającem. Można przyspieszyć, kołysząc biodrami, jak wypasiona gwiazda z widmem przesuniętym ku czerwieni.


poniedziałek, 15 stycznia 2018

Loty papiloty

Moje okno ma pospolity gust. Otwiera się na najbardziej tandetne rozrywki. Obserwuje połykanie kul ognia, produkcję różowej waty, czasami gra w bilard kroplami bóg wie czego, łasi się się do kosmyków pierwszej lepszej mgły. Dzisiaj otwarło się tuż po imprezie, kiedy to skacowane, sine niebo otrzepywało się z resztek białego konfetti.
Kilka płatków spadło mi na głowę. Osiadły na pajęczynie.

piątek, 12 stycznia 2018

Ceremonia smutku

Można oddawać się, albo wpatrywać w niebieskie światełka. Kierować się w stronę świerków gubiących igły, kwiatów tracących świeżość pośród wstążek i wyrazów. Zastygać w czarnym uniformie.
Próbowałam się zabezpieczyć, zakutać, opatulić - nieskutecznie. Przemarzłam przez kilka warstw.

środa, 10 stycznia 2018

Żółty dach

Ślad dymu z komina, wąskie smugi światła. To znaczy, że przyjechała ta, która używa okiennic. Może na stałe? Ciekawość nietrudna do zaspokojenia. Można pójść i zapytać, wypić kawę. Ale nie dzisiaj. Jest za zimno, za późno i w ogóle nie w porę. Dobry czas na ostatnią kawę przy klawiaturze. Jest gorąca. Nie podchodź za blisko.


wtorek, 9 stycznia 2018

Deus deus kosmateus

Dziupla jest pusta. Jeszcze niedawno mieszkał tu czarny lud. Czasami urządzał istną zawieruchę, wypijał flaszkę skwaśniałej deszczówki, nakręcał pozytywkę z kocią muzyką i wybijał rytm, aż leciało próchno. Niekiedy, ciemną nocą, wyciągał z worka słoik przerażonych świetlików. Knuł potem nad starymi mapami, obgryzając w skupieniu brudny pazur. Pewnego dnia zniknął, ot tak, ciach luda w piach. Zapomniał spakować przenikliwe sny.


Gacie na wacie

Radio, kot, białe drzewa. Słucham muzyki. To dość miłe. Nie mogę za głośno - kot nie lubi. Ja też nie za bardzo. Najlepsza jest cisza. Zawsze najlepsze jest to, co nie istnieje.