Ładna jesień, złota. Tego co przyjdzie jeszcze nie widać. W tym co widać, nie ma niczego złego: grzyb, pleśń, pająk, robak, kołtuny zielska, cierniste zasieki. Jak ilustracja do bajki, która nawet dzieciom nie wydaje się straszna. Kartka-śmieć, na której znudzony uczeń nabazgrał kilka kresek i porzucił, a światło i ciemność zalewają ją jeszcze na przemian, do zamroczenia. Nadal tu zachodzą jakieś proste procesy. Zimny wiatr dmucha przez okienko w murze i świszcze. Wdech i wydech. Serce pęka, jak pod naporem innych światów. Za murem coś się kuli - cień tym głębszy im jaśniejsze światło. Nie, to Nic, nie trzeba się bać. Zły już tutaj był, zrobił swoje i poszedł sobie. Zły Gen, który kolejnym małym chłopcom podcinał nogi, sadzał na wózki, kładł do łózek. Operował stanowczo i metodycznie: zanik mięśni, kalectwo, paraliż. Wiadomo co dalej. Nic. Jakakolwiek przyszłość to tylko bezkresne, płaskie pole. Nieskończona pustka. Niczego nie trzeba się bać.