Wszystkim nieustannie chciało się pić. Chłop, jak tylko wrócił z
pola, już od progu upominał się o wodę. Zdejmował z gwoździa blaszany
kubek, czerpał z wiadra i pił łapczywie, jak smok. A nie daj Boże, żeby
wiadro było puste - zaraz się zaczynało gderanie, nerwy, pretensje i
wszystkie te trudne do zniesienia chłopskie humory.
Albo krowa. Czy ktoś w dzisiejszych czasach ma pojęcie, ile wody wypijała dojna krowa? Jak tylko poczuła pragnienie - ryczała przeraźliwie, odwracała pysk od najlepszej trawy i kuśtykała w stronę zagrody. "Stój Buba, nastąp się!" - wołałam, a ona aż się cała trzęsła z niecierpliwości, kiedy za długo majstrowałam przy pęcinach, żeby jej chociaż jedną nogę uwolnić z pęta. Na podwórzu stało koryto, zawczasu wypełnione wodą po brzegi.
-Starczy ci, Buba? - pytał dziadek. Ale nigdy nie starczało. Dziadek wyciągał ze studni kolejne wiadra, dziesięć, może więcej - aż trzeszczały mu krzyże. Krówsko piło i piło, póki nie napęczniało jak balon.
Albo tamten dzieciak w mundurze, w trzydziestym dziewiątym, na początku września. Krzyczał: "wody, wody", a nie można mu było dać nawet łyka. Taki był tumult, taki wrzask, a nic nie mogło zagłuszyć tego jego wołania o wodę. Ryczały niemieckie czołgi, rozrywały się bomby, ciężarówka z amunicją nadziała się na minę. Nasi podobno już nawet nie strzelali, tylko się darli: "hurrraaa! hurrraaa!". Tyle było bomb, tyle kul, a tamten żołnierz miał nieszczęście dostać bagnetem. Jelita powoli wypływały na trawę. Leżał w sadku pod naszą najlepszą gruszką - sapierzanką. Owoce opadały i roiło się od os. Jedna z gruszek spadła mu na brzuch.
Babcia nigdy nie zapomniała smrodu nagich jelit. Dziadek przez lata wspominał błaganie o wodę. Mama nie mogła zapomnieć gromkiego "hurrraaa!". Ja należę do tego szczęśliwego pokolenia, któremu dane było zapamiętać smak tamtych sapierzanek.