czwartek, 24 lutego 2022

SZAPIERZANKI

Wszystkim nieustannie chciało się pić. Chłop, jak tylko wrócił z pola, już od progu upominał się o wodę. Zdejmował z gwoździa blaszany kubek, czerpał z wiadra i pił łapczywie, jak smok. A nie daj Boże, żeby wiadro było puste - zaraz się zaczynało gderanie, nerwy, pretensje i wszystkie te trudne do zniesienia chłopskie humory.

Albo krowa. Czy ktoś w dzisiejszych czasach ma pojęcie, ile wody wypijała dojna krowa? Jak tylko poczuła pragnienie - ryczała przeraźliwie, odwracała pysk od najlepszej trawy i kuśtykała w stronę zagrody. "Stój Buba, nastąp się!" - wołałam, a ona aż się cała trzęsła z niecierpliwości, kiedy za długo majstrowałam przy pęcinach, żeby jej chociaż jedną nogę uwolnić z pęta. Na podwórzu stało koryto, zawczasu wypełnione wodą po brzegi.

-Starczy ci, Buba? - pytał dziadek. Ale nigdy nie starczało. Dziadek wyciągał ze studni kolejne wiadra, dziesięć, może więcej - aż trzeszczały mu krzyże. Krówsko piło i piło, póki nie napęczniało jak balon.

Albo tamten dzieciak w mundurze, w trzydziestym dziewiątym, na początku września. Krzyczał: "wody, wody", a nie można mu było dać nawet łyka. Taki był tumult, taki wrzask, a nic nie mogło zagłuszyć tego jego wołania o wodę. Ryczały niemieckie czołgi, rozrywały się bomby, ciężarówka z amunicją nadziała się na minę. Nasi podobno już nawet nie strzelali, tylko się darli: "hurrraaa! hurrraaa!". Tyle było bomb, tyle kul, a tamten żołnierz miał nieszczęście dostać bagnetem. Jelita powoli wypływały na trawę. Leżał w sadku pod naszą najlepszą gruszką - sapierzanką. Owoce opadały i roiło się od os. Jedna z gruszek spadła mu na brzuch. 

Babcia nigdy nie zapomniała smrodu nagich jelit. Dziadek przez lata wspominał błaganie o wodę. Mama nie mogła zapomnieć gromkiego "hurrraaa!". Ja należę do tego szczęśliwego pokolenia, któremu dane było zapamiętać smak tamtych sapierzanek.


 

niedziela, 6 lutego 2022

ŚWIAT STUDNI

Myślałam, że nic z tego nie zostaje. Że płowieje, murszeje, że rozpada się w proch - jak staromodna makatka, wyhaftowana na niebiesko sentencja: "Zimna woda zdrowia doda". Pod makatką blaszane wiadro, a wyżej, na chwiejnym gwoździu - emaliowany kubek.

Do czerpania wody służyła nam drewniana tyczka z hakiem, zwana kulką. Dorośli operowali kulką po mistrzowsku. Dzieci nie miały prawa zbliżać się do studni.

- Wpadniesz i się utopisz! - ostrzegała babcia.

W studni szukałam migotania. Nie brałam sobie do serca babcinych przestróg. Nie zniechęcały mnie historie o utopcach, czyhających na niegrzeczne dziewczynki. Nie wierzyłam w potwory. Wodnik, Judasz, zarazek Heinego-Medina - to były postaci z gazet, z książek, nie kończących się babcinych opowieści. Czasami - w szumie słów - trudno się było zorientować co jest przestrogą, co modlitwą, co wierszykiem, a co zwyczajną bajką.

Nie było się czego bać. Świat studni wydawał się cierpliwy i wyrozumiały. Czego innego mogłam się o nim nauczyć? Zdarzało się, że wiadro spadało mi z kulki, z przerażeniem przyglądałam się jak tonie, a następnego dnia znajdowałam je w zwykłym miejscu, w kącie za drzwiami, pod haftowaną na niebiesko makatką. Nieodwracalność istniała tylko hipotetycznie. Rzeczy znikały i same wracały - jak gdyby nigdy nic.

Tymczasem świat się uczył ludzkich rytuałów i potajemnie nabierał doświadczenia. A kiedy matka Walentyny wpadła do studni - już nie pozwolił jej wrócić.

I po co to było tak się przechylać przez cembrowinę? Przecież to taka dobra studnia: wysoka, porządna, z kołowrotem. I gdzie to była głowa i rozum - chodzić po wodę w środku nocy, w samej koszuli, bez butów, a nawet bez gaci na tyłku. Topielica świeciła gołą dupą, kiedy ją rano wyciągnęli na podwórze. Jeszcze po śmierci narobiła chłopu wstydu. I to przed całą wsią.

Nie wiedziałabym, która to jest ta Walentyna, gdyby jakieś licho nie przyniosło jej pewnego dnia w pobliże naszej sadzawki. I gdyby Stasiek nie wydarł się za nią: "Walentyna, ojciec cię dyma!". "Ojciec z Walentyną pod jedną pierzyną" - popisywał się niewątpliwą elokwencją, podczas gdy Jerek pokładał się ze śmiechu.

Mieszkałam już wówczas w internacie i dopiero po latach dopadła mnie wiadomość, że Walentyna również wpadła do studni. Do tej samej, co matka - porządnej, wysokiej, z kołowrotem.

Studnia jeszcze tam stoi. Z daleka wyglądała na wyschniętą, niegroźną. Wystarczy się jednak pochylić nad cembrowiną, żeby zobaczyć, że jeszcze jest w niej woda. Tamto migotanie.