Aż trudno uwierzyć, że wszystkie te światy rzeczywiście istnieją. Że suną nad nimi te same samoloty, obłoki i cały ten kosmos. Że jest w nich to migotliwe światło, w którym nieuchronnie rozpalają się ciała, a miłość nie powoduje chorób serca, nie zabija niepostrzeżenie, gwałtownie i boleśnie, jak papieros. A przecież wystarczy wytrząsnąć kamyk z buta, kupić bilet, z policzkiem przy szybie poddać się kołysaniu. U celu, w syku otwieranej kapsuły, rozpiąć pasy i dać się wypluć jak pestkę. Znaczyć obce bruki odciskami swoich palców, aerozolem oddechów, włókienkami połamanych włosów, płatkami martwego naskórka. Koszty są niewielkie - połamany obcas dziewczęcych szpilek, ślady tarcia na bagażach, łokciach, wargach. Małe, niegroźne ranki. Prawie niebolesne, jak po szczepionkach. Od tego się nie umiera.
Na archiwalnym zdjęciu: Agatka i Paskuda.