sobota, 27 lutego 2021

DRZEWA

 - To prawda, rozmawiam z drzewami – powiedziała. – Jakkolwiek, hm… rozmowa - to za dużo powiedziane. Najprościej opisałabym to tak: ja jestem czymś w rodzaju medium, które próbuje różnych form kontaktu i - mimo pewnych postępów - nie może wydostać się z powijaków. One są jak duchy, czytają w nas jak w otwartych księgach, ale nie mogą się przebić przez nasze bariery porozumienia. My, ludzie, jesteśmy ich faworytami, najbardziej cennymi spośród całego świata zwierząt. Bowiem drzewa bez trudu przejmują z naszych umysłów całą naszą wiedzę. A nasza interpretacja świata jest specyficzna, odmienna. Na przykład: Drzewa nie mają zmysłu wzroku, więc gdyby nie my - szczęśliwi posiadacze oczu, nie wiedziałyby niczego o zieleni swoich liści. Kiedy ktoś położy dłoń, albo przytuli się do pnia - a są tacy ludzie, którzy to robią i wydaje im się, że dostają więcej niż dają – drzewa poznają szorstkość swojej kory. Dźwięki potrafią czerpać bezpośrednio z umysłu ptaków, ale to od nas znają Mozarta. Nie czują bólu złamanej gałęzi ani kornika gryzącego drewno. Pozostają też w pewnym sensie nieśmiertelne, gdyż wraz z fizyczną śmiercią ich wkład do powszechnej świadomości nie znika.

- Jak porozumiewają się między sobą? – mimo nieznośnego przekonania, że rozmawiam z wariatką, poczułam się zaintrygowana.

- Istnieje między nimi stałe połączenie, mają wspólną, dostępną wszystkim bazę wiedzy, są jak jeden potężny, wszystkowiedzący organizm. Dodajmy, że nie posługują się niczym, co można by uznać za substytut słów. Drzewa nie używają  wyodrębnionych, osobnych pojęć. Ich mowa jest rodzajem chmury rozedrganych cząstek, falą, jakąś energią, którą nieustannie dzielą się z naszym światem. Nie wiem jak na tę energię reagują zwierzęta. Do nas czasami coś dociera, dokonujemy odkryć, wynalazków, mamy przeczucia, wizje, prorocze sny. Źródła szukamy w sobie, w kosmitach, w duchach, w równoległych bytach. Tworząc wyszukane, nieprawdopodobne interpretacje, zazwyczaj pomijamy udział drzew.

- Są jak obcy – powiedziałam. Pamiętacie złote płytki, z wygrawerowanymi informacjami o nas i naszej planecie, wyniesione w kosmos przez sondy Pioneer. Taki rodzaj listu, wysłanego przez ludzi do obcej cywilizacji z nadzieją, że znalazca zdoła go odczytać. Przypuśćmy, że program odniesie sukces i Pioneer trafi na planetę obcych, którzy porozumiewają się tak, jak drzewa?


 

niedziela, 21 lutego 2021

MOŻE KAWKI?

Westchnął Kawek: - Któraż to wiosna nad Miasteczkiem.
Czyżbyś posiwiała, moja Kawko, troszeczkę?
- Kraczesz Kawku jak wrona!
Tej wiosny na salonach
Rządzą nie małe czarne, ale kawki z mleczkiem.


czwartek, 11 lutego 2021

STRYCH

 

- Miałam kiedyś strych – powiedziała Szyrka.
- Ja też. Miałam kilka strychów, ale liczył się tylko jeden.
Potem długo milczałyśmy i gnieździłyśmy się w tej ciszy, przerywanej jedynie chrzęstem kruchych ciasteczek na wagę. Dźwięk nasilał się, stopniowo wzmacniał chrobotem glinianych dachówek i strzech. Wszystkie nasze strychy wydobywały się powoli z nicości, zbliżały się, wyciągały spróchniałe belki i krokwie, po czym ustawiały się jak na scenie, ciasno, jak najbliżej widowni. Wejście na takie strychy wymagało przygotowań: wysunięcia z sufitu skrzypiących schodów, podstawienia chwiejnych drabin. Strych, który się liczył, był najtrudniejszy do zdobycia. Drabina nie miała pierwszego szczebla, a jej szczyt nie sięgał włazu. Nie mam pojęcia, jak pokonywałam te przeszkody i jak na koniec osiągałam cel. Na strychu znajdowałam trzy rzeczy godne uwagi, nieobecne w jakimkolwiek innym, dostępnym punkcie świata. Po pierwsze: była to maska przeciwgazowa, uzbrojona w nieludzkie, szklane oczy oraz nos, rurkowaty i ruchliwy niczym trąba słonia. Pozwalała przeżyć, nie odbierając zdolności zabijania. Jutro ją przymierzę – odraczałam wykonanie wyroku. Obracałam w palcach śliską, brudną gumę, przeczuwając, że jutro nie nadejdzie. A jeżeli już się zdarzy, to na pewno w innej, nieprzewidywalnej formie. Że maski wyjdą ze strychów na ulice, przyjmą postać skrawków barwnych tkanin, będą wyglądać miękko i niewinnie, będą ciążyć i budzić sprzeciw, ale - podobnie jak ich prekursorzy – nie wszystkich uchronią przed śmiercią. Drugą rzeczą był granat ręczny, popsuty i rozkręcony, a jednak wciąż uzbrojony w złą aurę przeznaczenia. Zgodnie z zamysłem twórcy brałam go do ręki i ściskałam do bólu, zatrzymując oddech. Potem odkładałam na miejsce – strach i groza nie były zbyt zabawne. Trzecią rzeczą była bezbrzeżna, bezgraniczna szarość. Taka w kolorze kurzu, starych desek i słomy. Tą mogłam zajmować się najdłużej. Przypisywałam jej formy, cechy i znaczenia. Mówiłam do niej, zawsze w myślach i tam też szukałam odpowiedzi. Nie używałyśmy słów, ani innych dźwięków. W tamtej stabilnej, nieporuszonej szarości znajduję czasami sedno mojego bycia z Szyrką i źródło zgody na ciszę między nami.