Gajowy
kochał las po chłopsku. Miał i brał. Bardzo mu było dobrze tu z tyłu,
gdzie prawie nie czuć obecności świata, nie słychać tych wszystkich
pustych gadek i innych ludzkich pierdół. Tylko rytmiczne szuranie piły,
trzask odrąbywanej siekierą gałęzi, jęk ziemi przyjmującej upadający
pień. W przypadku Poli zakochiwanie zaczęło się powoli, od
poczerniałych ścian gajówki, od smużki bukowego dymu w płucach, od
rozsypanego po kuchni popiołu z brzozowych szczap. Pewnego dnia między
łóżko a piec dyskretnie wsunęła się komoda. Nagle na ścianie pojawiła
się sosnowa boazeria. I posypało się to dalej jak lawina: drewno,
drewno, stół, podłoga, parkan, palisada, fort, wstęp wzbroniony. Polę
zaskoczyła dębowa trumna w pokoju. To był ostatni kawałek świeżej deski,
jaki się pojawił niespodzianie, jakby znikąd. Drewno odpuściło:
boazeria poczerniała, stół się wykoślawił, parkan porósł glonami.
Jednak las zna każdą szparę w jej domu. Potrafi przeciskać się przez
dziurki od klucza. Przerasta przewody, rury kanalizacyjne. W dębowe
drzwi wchodzi jak w dym. A kiedy Pola śpi, wsypuje przez komin zakazane
owoce. Kiedyś ich pestki wykiełkują. Jak wszędzie tam, gdzie toczy się
życie i płynie czas.
czwartek, 12 marca 2020
niedziela, 8 marca 2020
Subskrybuj:
Posty (Atom)