czwartek, 12 marca 2020

GAJÓWKA

Gajowy kochał las po chłopsku. Miał i brał. Bardzo mu było dobrze tu z tyłu, gdzie prawie nie czuć obecności świata, nie słychać tych wszystkich pustych gadek i innych ludzkich pierdół. Tylko rytmiczne szuranie piły, trzask odrąbywanej siekierą gałęzi, jęk ziemi przyjmującej upadający pień. W przypadku Poli zakochiwanie zaczęło się powoli, od poczerniałych ścian gajówki, od smużki bukowego dymu w płucach, od rozsypanego po kuchni popiołu z brzozowych szczap. Pewnego dnia między łóżko a piec dyskretnie wsunęła się komoda. Nagle na ścianie pojawiła się sosnowa boazeria. I posypało się to dalej jak lawina: drewno, drewno, stół, podłoga, parkan, palisada, fort, wstęp wzbroniony. Polę zaskoczyła dębowa trumna w pokoju. To był ostatni kawałek świeżej deski, jaki się pojawił niespodzianie, jakby znikąd. Drewno odpuściło: boazeria poczerniała, stół się wykoślawił, parkan porósł glonami. Jednak las zna każdą szparę w jej domu. Potrafi przeciskać się przez dziurki od klucza. Przerasta przewody, rury kanalizacyjne. W dębowe drzwi wchodzi jak w dym. A kiedy Pola śpi, wsypuje przez komin zakazane owoce. Kiedyś ich pestki wykiełkują. Jak wszędzie tam, gdzie toczy się życie i płynie czas.