czwartek, 24 grudnia 2020
WIELKA KONIUNKCJA
niedziela, 20 grudnia 2020
SPACER
Któregoś dnia, podczas zwykłego spaceru,
poczułam wyjątkowe zmęczenie. Tej jesieni
słońce nadspodziewanie długo się paliło
i strzepywało na drogę lśniące kryształy rdzy.
To nie było normalne.
To sprawka mojego ciała, orzekłam bezlitośnie, ta ułuda
jest następstwem rytmu, ruchu rąk i nóg.
Tak powstaje trans. Tak się rodzi niewola.
Utraciłam siebie?
Może czas najwyższy, pomyślałam bezdusznie,
skończyć z tą nużącą włóczęgą po polach.
Tak przemawiał mój rozum.
Próbowałam się bronić,
używałam przy tym argumentów ciała,
które – zniewolone - nie chciało wyrzeczeń.
Zwróciłam się ku poezji. To było żałosne.
Wiersz miał rytm i rym i całkiem udatnie
symulował życie bez masy i cieni.
Wtedy ze zdumieniem zobaczyłam pustkę:
Rzędy głazów, które od zawsze wrastały w pobocze,
a w świetle listopada i w mojej rdzawej głowie,
czasami uchodziły za groby powstańców;
teraz zniknęły.
Serce, głowa, całe moje ciało
sprzeciwiło się takiemu barbarzyństwu.
Uderzyła kaskada przykryć uczuć i doznań,
jednak tuż po niej napłynęła myśl,
że znikanie - to przecież zwykła kolej rzeczy.
Ten świat, ten zardzewiały patchwork,
wcale nie jest tak trwały, jak sądzą
naiwni,
pruje się, płowieje, powstają w nim dziury.
To nie był ból po stracie, jedynie protest dziecka,
któremu dźwig zabrał z placu zabaw ulubioną huśtawkę.
Czas zatoczył koło – powiedziałam z uśmiechem
w stronę słońca, które skręciło za horyzont.
Zapragnęłam - po dziecinnemu – zrobić mu: pa, pa.
I dłoń posłusznie uniosła się, lecz nie wiedzieć czemu,
zatrzymała się niepewnie na wysokości serca.
sobota, 19 grudnia 2020
WIEŚ TAŃCZY I ŚPIEWA
Oburzył się Rokita: Nie obarczaj nas winą!
To nie są bezwstydne amory pod olszyną,
Lecz przysługa sąsiedzka:
Drapiemy się po pleckach
Z uczynną żoną Graba - Drabiną.
niedziela, 13 grudnia 2020
STRACHY na LACHY
To się zdarzyło gdzieś tutaj, zanim spadły liście. Nikt nie ma pojęcia, co się wtedy stało. Wszedł między drzewa i zniknął; został po nim rower. Gdzieś tutaj umarł, w tym bagnie i sitowiu – bo jak wyjaśnić takie zaginięcie? To jest las. Robi się późno, a ja zeszłam ze ścieżki. Rozdeptuję butami kruche opłatki lodu. Kto wie, co jest pode mną. Liście, korzenie, mrówki, może martwy mężczyzna – leżą w swoim tajemnym porządku, warstwami. Jakaś folia zaczepiona o gałąź szeleści bez końca. Nic jej nie zagłusza, nawet moje kroki, coraz mniej delikatne, coraz szybsze. Biegnę? Tak, wiem, nic mnie nie goni oprócz ciemnej chmury. Jednak się boję, że się pojawi. Mój strach – jedyna rzecz, której się teraz boję.
wtorek, 1 grudnia 2020
POLA I ZNAKI
Kogoś takiego jak Pola, kto od urodzenia mieszka na swojskiej, skrojonej na jego potrzeby planetce, z butwiejącą trawką, gradową chmurką, szarpiącym włosy wietrzykiem i mulistą rzeczką, łatwo zachwycają wieści z innych światów. Zwłaszcza te pilne, z ostatniej chwili, na każdym pasku, we wszystkich mediach, na czerwono. Jak na przykład o Chang'e 5. Ufoludki, krasnoludki, ścieżki niepojętych, chińskich znaków, skłaniających do zadęcia i patetycznych deklaracji. Sonda przysiada na powierzchni Księżyca i cyka niebieskie focie. Łysy na zdjęciach ma szeroki uśmiech, jakby zamierzał zdobyć świat. A światu chodzi o garstkę kamyków, nieodwracalnie martwych, jak wiele poprzednich. Pola odwraca głowę i widzi noc. Ma przed sobą pachnący morską bryzą ogarek i cztery wypalone na amen zapałki. Węglowy pył na opuszkach palców. Rozpalającą wyobraźnię czerń. Mnóstwo znaków.