niedziela, 27 listopada 2022

TAKIE KWIATKI

 Ruiny huty należą do mnie. Kiedy tylko chcę, mogę tu przyjść z blaszaną łyżką, z dziecięcym szpadelkiem, albo z wyciągniętą z pola motyką i grzebać do woli w zwałach piasku przemieszanych z odpryskami szła. Jerek i Stasiek kiedyś złamali tu gerlacha, dostali w dupę i od tej pory grzebią patykami. 

Zazdrościmy naszym matkom, która przychodziły tutaj jeszcze "za niemca". W ich opowieściach nadal się zapalają iskierki niebieskich kwiatków, zatopionych w cieniutkich ściankach szklanek, kieliszków, salaterek. My - dzieci gomułkowskiej odwilży - z rozdrapanych kopców ziemi wyciągamy nędzne pozostałości dawnych skarbów: strącone uszka filiżanek, obite denka, pęknięte nóżki, bezkształtne bryły surowego szkła.

Pewnego dnia Jerek wypowiada życzenie i wykopuje ze zwałowiska nie uszkodzoną buteleczkę. Myje ją w strudze, poleruje, pieczołowicie wyciera. Kiedyś ją zgubi, a ja ją znajdę w zielsku na rowie, w miejscu, gdzie grywamy ze Staśkiem w pikuty. Teraz odchodzi, a ja powoli tracę wiarę i - o dziwo - właśnie wtedy znajduję swój skarb: pięć niebieskich płatków i dwa zielone listki, zatopione w cienkim szkle. Mienią się w palcach, kiedy je oglądam w przykurzonym świetle, od którego bolą oczy. 

Nie wiem, czy ktoś poza mną coś zauważa, bo wieś pulsuje swoim rytmem, nikt nie patrzy w moją stronę, o nic nie pyta, nie zatrzymuje się na poboczu. Nie szkodzi. Siadam nad strugą, ślinię szklany kwiatek i przyklejam do dłoni. Będę go ślinić i wgniatać w rękę, aż mi wrośnie w skórę, wniknie w ciało, podsiąknie krwią, stanie się częścią mnie. Czekam. 

Niewiele widać przez ten kurz, tylko struga połyskuje jak woda w korycie. Jest błoto, czarna kura, która fruwa nad płotem, nasza Łajka, pęto zgubione przez krowę. I tylko niebieskiego kwiatka nie ma na mojej dłoni. Przeczesuję trawę, podnoszę z dna kamyk po kamyku, ale mój skarb nie daje się odnaleźć. 

I tak się zgubił kawałek dziewczynki.

 


niedziela, 20 listopada 2022

SUCHA GAŁĄŹ

Wiem, że tak musi być. Wiem też, że to wszystko minie - brzuch przestanie boleć, kiedy tylko uda mi się wygrzebać spod pierzyny, zsunąć nogi na podłogę, wybiec do ogródka i wysikać się w bzach. Trzeba tylko wytrzymać minutę, może pięć, może nawet pół godziny, aż milicja skończy swoją pracę  i czarna Wołga zniknie z podwórza. Dorośli nareszcie wrócą do domu, napalą w kuchni, czajnik z wodą nasuną na fajerkę, przy herbacie i chlebie ze smalcem raz jeszcze opowiedzą sobie tę okropną Śmierć.

 Rysio nie żyje. Wybiegł z domu, kiedy wszyscy zajęci byli przy młockarni, pogonił konie i wkręcił się w kierat. Ciotka Teresa próbowała ratować syna i maszyna zmiażdżyła jej prawą rękę. Karetka już jest, zaraz zabierze ciotkę do szpitala. Nikt nie przypuszcza, że to jeszcze nie koniec, że na nic się zdadzą szpitale i chirurdzy, operacje, gipsy i przeszczepy. Odłamek śmierci uczepił się jej rany i już nie odpuści: Ręka nigdy się nie zrośnie, skurczy się tylko i ściemnieje, bezsilna i bezużyteczna, uciążliwa niczym sucha gałąź.

Znam Śmierć z okrutnych opowieści. Czuję się oszukana: przecież miała gdzieś zniknąć, przepaść razem z wojną, czarną ospą i krwawą dyzenterią.Teraz już wiem, że ona wciąż tu jest, że krąży blisko. Wyobrażam sobie, jak sunie nad podłogą, omiata stół, kredens, powoli płynie między krzesłami. Potrafię sobie wyobrazić, że spuszczam nogi z łóżka, a ona podąża za mną krok w krok, może nawet otwiera drzwi, po rodzicielsku chwyta mnie pod pachami i przenosi przez próg.

Jakieś ciało podobne trochę do Rysia, a trochę do dużej, zwichrowanej lalki, leży w wysprzątanej izbie, w białej trumience, ubrane w ciemny garnitur. Kłębek waty wypełnia oczodół. Ciotka Teresa jęczy cicho. Chce umrzeć, jednak Śmierć już poszła sobie, zatrzaskując jej drzwi przed nosem. Kobiety się modlą, śpiewają, słońce zagląda przez czystą szybę w oknie. Nie ma się czego bać. 

A jednak zamykam oczy.

 


 

piątek, 11 listopada 2022

POMNIK WOLNOŚCI

"Kmiecy synowie [...] mogli liczyć na szybką śmierć. Z pewnością nie na pamięć"- Ka Klakla, "Czerwony las"

 

Ze wszystkich mężczyzn w mojej rodzinie tylko  Dziadek Czesiek był na wojnie. Wojował krótko, zaledwie kilka dni. Wrócił do chałupy przygięty monstrualnym ciężarem przeżyć, w zasranych kalesonach, bez bagnetu. Bagnet został na placu boju, w brzuchu nieznanego chłopca, zapewne również kmiotka, żołnierzyka obcej armii. Uparte milczenie Dziadka o wojnie miało zapewne działać trochę  jak wybielacz, a trochę jak czas, w którym w końcu rozpuści się to wszystko.

Dziadka Cześka nie ma na czarno-białym zdjęciu, pośród dzielnych panów w eleganckich pelisach, prężących się pod świeżo odsłoniętym Pomnikiem Wolności w Hucie Gruszczyno. W drugim rzędzie stoi jego przyszły teść - mój pradziadek Jan, również kmiot z kmiotów, ale pomazaniec Boży, który uniknął wojny. Dzięki szczęściu, ambicji i pracowitości udało mu się zdobyć pokaźny majątek oraz rękę miejscowej szlachcianki, mojej prababci Zofii.

Kamienny pomnik, otoczony betonowym murkiem, był dla nas, miejscowych, atrakcyjnym miejscem wszelkich harców i swawoli. Byliśmy wolni. Bonanza z Grudkoszczakami rozpili w jego cieniu niejedno wino patykiem pisane. Jerek i Stasiek włazili na sam szczyt i tłukli bosymi piętami o napis "Wolność". Po dziesiątkach prób, siniaków i otarć na skórze udało mi się wspiąć na kamienną tablicę, poświęconą pamięci poległych za Ojczyznę.

Pomnik Wolności - mówiliśmy. Wolności? Tylko tyle? Proboszcz Patiopa, nieposkromiony malarz postaci wszystkich świętych, architekt krajobrazu i niewątpliwy spadkobierca kultu jednostki, postanowił zrobić porządek z tą podejrzaną anonimowością. Na szczycie budowli zawisła rzeźba z wąsatą twarzą wodza, nazwisko "Piłsudski" uświetniło tablicę.

Grób Dziadka zarasta trawą. Kilka razy w roku jeździmy tam z nożem. Jest długi i ostry jak bagnet. Czasami wycieramy kurz, który w końcu i tak przykryje to wszystko.







wtorek, 8 listopada 2022

Z CYKLU: Z MIGAWKI FOTOGRAFKI

 Oburzył się Krasnal spod Turzyc:
- Już od tysiąca lat jestem duży.
Na odwłok szczypawki!
Nie boję się migawki.
Lecz na zdjęciu go nie ma. Czyżby stchórzył?



niedziela, 6 listopada 2022

Z CYKLU: ŚWISTKI CYKLISTKI

 

Pewien Rower na postoju wpadł w szał:
- Nie będę tak bezczynnie tu stał!
Syf z termosu wypij ty,
Ja chcę napić się tej mgły!
Całą drogę powrotną strasznie czkał...
 
 
Dziesięć minut wcześniej było tak:


sobota, 5 listopada 2022

ŚNIŁA MI SIĘ WOJNA

Prześladuje mnie ten sen. Przyjrzyj się, mówi, zobacz
jak hipnotyczne jest światło, którym potrafi wybuchnąć
płonąca gazeta. Widzę jak
zwija się do środka suchy liść. Zimny jest popiół,
z którego wygarniam zwęglone litery,
odłamki metalu, serie słów, kości
rzucane nonszalancko na stoliki historii.
W moim bezlitosnym śnie są śmiertelne
nie tylko płatki naskórka, skrawki papieru, włosów, paznokci.

Niekiedy zdarza mi się obudzić, tak jak dzisiaj,
z palcem wskazującym na ekranie smartfona,
z szumem deszczu nad głową, z dziurawym listkiem
przyklejonym do ust. Przejęta nasłuchuję śpiewu bogatek.

 


piątek, 4 listopada 2022

LIMERYK JESIENNY Z PRZESTROGĄ

Pasternak zaklął szpetnie: Na glizdę! Na człowieka!
Ten mój stary fryzjer od wiosny mnie wścieka!
Jak ja nie lubię
mieć zielono w czubie!
I poszedł do barbera. Nie wiedział co go czeka..

 


wtorek, 1 listopada 2022

ŚMIERĆ NIE ŚMIERĆ

- Ona żyje! - Felczer, wydaje się przerażony. Przyjechał taki kawał drogi tylko po to, żeby stwierdzić zgon. - Do diabła, panie Ryszardzie, niech pan poleje kielicha, może być z miodem. Na miłość Boską, chcecie ją pochować żywcem? Ona żyje!

Babcia leży w swoim drewnianym łóżku, w którym zmarła o świcie. Obudził ją kogut. Usiadła, krzyknęła boleśnie, po czym osunęła się bezwładnie w ramiona oszołomionego Dziadka. Teraz już spokojna, otulona przebraną w świeżą poszwę pierzyną, z głową na białej poduszce, pogodna i rumiana, wydaje się bardziej żywa niż odrętwiały, skulony na zimnej zamietce Dziadek.

- No dobra, nie ma rady, niech pan poleje na drugą nogę - stęka Felczer - zbadamy sprawę. Sprawdza zmarłej tętno, unosi powieki, mierzy temperaturę, ogląda rozległą plamę na karku, świeżą, nieodwracalną i purpurową jak śmierć. - Wylew krwi do mózgu - orzeka i wypisuje akt zgonu. 

- Może to letarg... - ostatni raz odwraca się w progu - Kiedy ją będziecie chować? W poniedziałek? Może do pogrzebu się obudzi, to jeszcze dwa dni.  

Wypija rozchodniaka, pakuje się na furmankę, ściąga lejce i pospiesznie odjeżdża w siną dal. Gdzieś tam, za górką i mroczną Konopką, czeka na niego rozległa poczekalnia. Pośród ścian poczerniałych od papierosowego dymu, na zwęglonych ze starości, łuszczących się deskach podłogi, kłębi się tłum kaszlących, zniecierpliwionych pacjentów. - Penicylina krystaliczna dupę rozrywa, ale panie, jeden zastrzyk i stajesz pan na nogi - peroruje Pacjent Postępowy w kierunku Zacofanych Niedowiarków, którzy preferują leczenie doustne.

 Ojciec jedzie furmanką po trumnę, miejscowi rozpuszczają wici, listonosze roznoszą telegramy. Ktoś Babcię myje, ktoś jej przypina do sukienki koronkowy kołnierz.

- Może ona była świętą - szepcze Ciotka Jóźka, przerywając modły - ciało świętych nie gnije, pozostaje niezmienione na wieki.

- To może być letarg - szeleści wianuszek kobiet zgromadzonych przed progiem. Rozgarniają nogami stadko ciekawskich kur.

- Ona umarła! - powtarza Dziadek. - Ona nie żyje, ja to wiem!

 Ja też wiem, że Babcia nie wróci. Jestem jej ulubioną wnuczką Bożenką. Wybrała dla mnie imię, które brzmi trochę jak: Boże nasz. Gdybym była chłopcem, musiałabym w przyszłości zostać księdzem. Babcia przyszła do mnie tamtego ranka, kiedy zapiał kogut. Przeniknęła przez ścianę, sunęła nad podłogą - była duchem. Pochyliła się nad łóżeczkiem i powiedziała, że musimy się pożegnać, a ja, głupia smarkula, tylko się rozwrzeszczałam. Więcej jej nie zobaczę.

Śmierć jest jak tężejąca galareta, w której nic się nie zmienia. Jest tylko to, co było, więcej nie będzie. Może tak jest lepiej - nie zmurszeje posadzone kiedyś drzewo, ogród nie zdziczeje, a pole się nie wyjałowi i nie porośnie perzem.

 - Boże Ojcze Wszechmogący! Ona faktycznie żyje! - Proboszcz, którego w dniu pogrzebu przywieziono na wyprowadzenie, poddaje się wszechobecnemu zwątpieniu. - Panie Ryszardzie, musimy się naradzić, przecież nie możemy jej pochować żywcem!

Jest poniedziałek późne popołudnie. Otwarta trumna stoi na katafalku, świece skwierczą, żałobna pieśń obija się o ołtarze. Przerażeni żałobnicy nie mogą się oderwać od widoku spokojnej twarzy i różowych policzków zmarłej, a może tylko pogrążonej w letargu Babci. Tymczasem grupa spiskowców obraduje na plebanii.W spisku uczestniczą: Proboszcz, Ojciec, Brat Ojca, Brat Dziadka i Szwagier Zmarłej. W wyniku narady Ojciec dostaje kłódkę do furtki cmentarza i klucz do Kaplicy Książąt Krasińskich.

Pogrzeb z pozoru przebiega zwyczajnie: msza, cmentarz, spuszczenie trumny do grobu, kilkadziesiąt szpadli ziemi. 

Spiskowcy nie wracają do domu na konsolację, ba, nie przekraczają nawet bramy cmentarza. Za otwartymi wrotami Kaplicy czekają na zachód słońca. Potem ktoś kopie, ktoś rozgarnia ziemię, ktoś stęka, dźwigając trumnę, ktoś stoi na czatach. Cmentarne koty buszują w gałęziach. Ten tchórz, wartownik, ze strachu sra w spodnie!

Babcia leży w otwartej trumnie pośród Książąt Krasińskich, niewzruszona, spokojna i rumiana, doskonale obojętna na wyczyny ratowników. Czas płynie, mija dzień drugi i Ojciec ma wszystkiego dosyć. Jeden ze spiskowców chce wracać do domu, morale pozostałych spada na łeb na szyję.

- Pomóż nam jakoś - prosi Ojciec przyjaciela, miejscowego dentystę. 

Dentysta Jurek ma ze sobą skalpel. Głęboko nacina nadgarstek zmarłej. 

- Sam zobacz! Ani śladu krwi. Ona nie żyje - mówi.

Tej nocy Babcia wraca do poświęcanej ziemi. Musi się zadowolić towarzystwem swoich Rodziców. Na Dziadka przyjdzie jej poczekać grubo ponad trzydzieści lat.

 

 

Na zdjęciu Babcia, Dziadek i ja. Stoimy przed pożydowskim domem, który był też moim domem przez kilka pierwszych lat życia.