- Ona żyje! - Felczer, wydaje się przerażony. Przyjechał taki kawał
drogi tylko po to, żeby stwierdzić zgon. - Do diabła, panie Ryszardzie,
niech pan poleje kielicha, może być z miodem. Na miłość Boską, chcecie
ją pochować żywcem? Ona żyje!
Babcia leży w swoim drewnianym
łóżku, w którym zmarła o świcie. Obudził ją kogut. Usiadła, krzyknęła
boleśnie, po czym osunęła się bezwładnie w ramiona oszołomionego
Dziadka. Teraz już spokojna, otulona przebraną w świeżą poszwę pierzyną,
z głową na białej poduszce, pogodna i rumiana, wydaje się bardziej żywa
niż odrętwiały, skulony na zimnej zamietce Dziadek.
- No dobra,
nie ma rady, niech pan poleje na drugą nogę - stęka Felczer - zbadamy
sprawę. Sprawdza zmarłej tętno, unosi powieki, mierzy temperaturę,
ogląda rozległą plamę na karku, świeżą, nieodwracalną i purpurową jak
śmierć. - Wylew krwi do mózgu - orzeka i wypisuje akt zgonu.
-
Może to letarg... - ostatni raz odwraca się w progu - Kiedy ją będziecie
chować? W poniedziałek? Może do pogrzebu się obudzi, to jeszcze dwa
dni.
Wypija rozchodniaka, pakuje się na furmankę, ściąga lejce i
pospiesznie odjeżdża w siną dal. Gdzieś tam, za górką i mroczną Konopką,
czeka na niego rozległa poczekalnia. Pośród ścian poczerniałych od
papierosowego dymu, na zwęglonych ze starości, łuszczących się deskach
podłogi, kłębi się tłum kaszlących, zniecierpliwionych pacjentów. -
Penicylina krystaliczna dupę rozrywa, ale panie, jeden zastrzyk i
stajesz pan na nogi - peroruje Pacjent Postępowy w kierunku Zacofanych
Niedowiarków, którzy preferują leczenie doustne.
Ojciec
jedzie furmanką po trumnę, miejscowi rozpuszczają wici, listonosze
roznoszą telegramy. Ktoś Babcię myje, ktoś jej przypina do sukienki
koronkowy kołnierz.
- Może ona była świętą - szepcze Ciotka Jóźka, przerywając modły - ciało świętych nie gnije, pozostaje niezmienione na wieki.
- To może być letarg - szeleści wianuszek kobiet zgromadzonych przed progiem. Rozgarniają nogami stadko ciekawskich kur.
- Ona umarła! - powtarza Dziadek. - Ona nie żyje, ja to wiem!
Ja
też wiem, że Babcia nie wróci. Jestem jej ulubioną wnuczką Bożenką.
Wybrała dla mnie imię, które brzmi trochę jak: Boże nasz. Gdybym była
chłopcem, musiałabym w przyszłości zostać księdzem. Babcia przyszła do
mnie tamtego ranka, kiedy
zapiał kogut. Przeniknęła przez ścianę, sunęła nad podłogą - była
duchem. Pochyliła się nad łóżeczkiem i powiedziała,
że musimy się pożegnać, a ja, głupia smarkula, tylko się
rozwrzeszczałam. Więcej jej nie zobaczę.
Śmierć jest jak tężejąca
galareta, w której nic się nie zmienia. Jest tylko to, co było, więcej
nie będzie. Może tak jest lepiej - nie zmurszeje posadzone kiedyś
drzewo, ogród nie zdziczeje, a pole się nie wyjałowi i nie porośnie
perzem.
- Boże Ojcze Wszechmogący! Ona faktycznie żyje! -
Proboszcz, którego w dniu pogrzebu przywieziono na wyprowadzenie,
poddaje się wszechobecnemu zwątpieniu. - Panie Ryszardzie, musimy się
naradzić, przecież nie możemy jej pochować żywcem!
Jest
poniedziałek późne popołudnie. Otwarta trumna stoi na katafalku, świece
skwierczą, żałobna pieśń obija się o ołtarze. Przerażeni żałobnicy nie
mogą się oderwać od widoku spokojnej twarzy i różowych policzków
zmarłej, a może tylko pogrążonej w letargu Babci. Tymczasem grupa
spiskowców obraduje na plebanii.W spisku uczestniczą: Proboszcz, Ojciec,
Brat Ojca, Brat Dziadka i Szwagier Zmarłej. W wyniku narady Ojciec
dostaje kłódkę do furtki cmentarza i klucz do Kaplicy Książąt
Krasińskich.
Pogrzeb z pozoru przebiega zwyczajnie: msza, cmentarz, spuszczenie trumny do grobu, kilkadziesiąt szpadli ziemi.
Spiskowcy
nie wracają do domu na konsolację, ba, nie przekraczają nawet bramy
cmentarza. Za otwartymi wrotami Kaplicy czekają na zachód słońca. Potem
ktoś kopie, ktoś rozgarnia ziemię, ktoś stęka, dźwigając trumnę, ktoś
stoi na czatach. Cmentarne koty buszują w gałęziach. Ten tchórz,
wartownik, ze strachu sra w spodnie!
Babcia leży w otwartej trumnie pośród Książąt Krasińskich, niewzruszona, spokojna i rumiana, doskonale obojętna na wyczyny ratowników.
Czas płynie, mija dzień drugi i Ojciec ma wszystkiego dosyć. Jeden ze
spiskowców chce wracać do domu, morale pozostałych spada na łeb na
szyję.
- Pomóż nam jakoś - prosi Ojciec przyjaciela, miejscowego dentystę.
Dentysta Jurek ma ze sobą skalpel. Głęboko nacina nadgarstek zmarłej.
- Sam zobacz! Ani śladu krwi. Ona nie żyje - mówi.
Tej
nocy Babcia wraca do poświęcanej ziemi. Musi się zadowolić towarzystwem
swoich Rodziców. Na Dziadka przyjdzie jej poczekać grubo ponad
trzydzieści lat.
Na zdjęciu Babcia, Dziadek i ja. Stoimy przed pożydowskim domem, który był też moim domem przez kilka pierwszych lat życia.