Zła biedronka. Niby nogi ma jak nogi, a skrzydła jak
skrzydła, ale liczba kropek dowodzi
niezbicie, że to intruz, najeźdźca, bezwzględny kolonialista, azjata od siedmiu
boleści. A przecież przed chwilą sama tu byłam, co najwyżej z kurzem w zakamarkach,
a tu nagle jakieś światów obcowanie, złego objawienie, żywot obcy, ament. Albo
my, albo one - chyba jakoś tak sformułował to w telewizji Najjaśniejszy. Albo
my, albo one - przypominam Bogu, który z ziemią pod łokciem siedzi na obłoczku. Chcę postąpić
właściwie. Najlepiej uderzyć kamieniem, kilka razy. Czubkiem buta wykopać dołek
na śmierć. Zasypać, zapomnieć. Najlepiej, żeby gleba była kamienista i sucha. Można
też użyć słów. Leć do nieba – powiedzieć i zaczekać aż zniknie na zawsze.
Jeszcze przez jakiś czas odnajdywać w pamięci jej otwarte ciało. Dziwny spokój,
że będzie co będzie. I nie bać się nawet, że tak będzie zawsze.