niedziela, 18 września 2022

83. ROCZNICA BITWY POD HUTĄ GRUSZCZYNO

Co z tego przetrwało, prócz kruszywa i rdzy? 
 
Czasami o tym szeptano, ale po wojnie nikt z miejscowych chyba nie wiedział, która to była dywizja, ani jaki pułk. Słyszałam jedynie, że najeźdźcy mieli czołgi, a nasi koniki, bagnety, resztki amunicji i potężne gardła. 
 
Dziadkowie i mama niemal dotknęli frontu. Ich dom i zagroda mieściły się w połowie pola między placem szkolnym, gdzie zatrzymali się Niemcy, a Górami - grupą wydm, gdzie okopali się Polacy. W uszach mojej - siedmioletniej wówczas - mamy, okrzyk "Hurrrraaaaaa!" i tętent koni brzmiały równie przerażająco jak ryk gąsienic i huk dział.
 
Tego piekielnego dnia niemieckie pociski wyrwały na łące za stodołą potężny dół, który służył mi po latach jako miejsce zakazanej kąpieli. Przez całe pokolenie dziadek i ojciec wyorywali z pola dowody polskiej odwagi i chwały: fragmenty wysadzonej przez naszych, niemieckiej ciężarówki z amunicją. Kawał wyciągniętego z bruzdy żelastwa służył nam przez kilkadziesiąt lat jako zamek do stodoły.
 
Obie strony poniosły dotkliwe straty. Martwych Niemców poukładano na ławkach w klasach szkolnych, skatologowano i pochowano na placu szkolnym w zbiorowej mogile. Dół po powojennej ekshumacji, zasypany dopiero w latach sześćdziesiątych, stał się dla mnie - w pewnym okresie życia - miejscem emocjonującej zabawy. Polskich żołnierzy i ich konie złożono w piasku na miejscu bitwy. Opowiadano, że wydmy były czerwone od krwi. Przeniesiono ich po wojnie na cmentarz w Starejwsi. Niektórzy dostali nazwiska na nagrobku, inni spoczywają jako bezimienni. 
 
Dziadkowie i mama nie zapamiętali żadnych twarzy, oprócz tamtego dzieciaka w mundurze. Krzyczał: "wody, wody", a nie można mu było dać nawet łyka. Taki był tumult, taki wrzask, a nic nie mogło zagłuszyć tego jego wołania o wodę. Tyle było bomb, tyle kul, a on miał nieszczęście dostać bagnetem. Jelita powoli wypływały na trawę. Leżał w sadku pod naszą najlepszą gruszką - sapierzanką. Owoce opadały i roiło się od os. Jedna z gruszek spadła mu na brzuch. 
 
Babcia nigdy nie zapomniała smrodu nagich jelit. Dziadek przez lata wspominał błaganie o wodę. Mama nie mogła zapomnieć nocy w rządkach z ziemniakami i gromkiego "Hurrraaa!". 
 
Ja należę do tego szczęśliwego pokolenia, któremu dane było zapamiętać smak tamtych sapierzanek.
 
 
 Na zdjęciu: pole bitwy.


sobota, 10 września 2022

NUTY Z HUTY

 Zbuntowała się Jałówka spod Rowa:
- Od dojenia będzie boleć mnie głowa!
Użyję pudru, szminki
I pójdę na Dożynki!
Tak została twarzą Grygrowa.

 

 

piątek, 9 września 2022

Z CYKLU: s = Vt. DRZWI Z SERDUSZKIEM

Sąsiadka, nazywana przez nas panią Zofią, a we wsi i w szkole Zosią Prokuratką, miała zegar: wielki, rzeźbiony, z wahadłem i kukułką. Też byśmy taki mieli - w spadku po pradziadkach - gdyby nie spadły na nas wszystkie tamte wojenne pożogi, po których do moich czasów dotrwała jedynie dziura w ziemi, kupka gruzu i my.

Długo nie znałam się na zegarze. Nie było sensu zajmować się czasem, który miał zwyczaj stać bezczynnie i kisić się w swoim codziennym banale. Bo co może z takim począć kilkuletnia dziewczynka? Delektować się zapachem świeżej słomy w sienniku, zwierzęcą wonią puchowej pierzyny, wyciem ognia w palenisku, wzorem sadzy na kloszu lampy naftowej? 

W erze powolnego czasu mijała wieczność, nim rodzice wrócili z pracy w szkole, a druga wieczność, nim ojciec z Kasztanem zaorali pole, trzecia wieczność, zanim Buba się nażarła na marnym pastwisku i chciała wracać do domu na dojenie, czwarta wieczność - nim mama skończyła pranie w balii, piąta wieczność, nim babcia wymodliła ulgę w bólu, szósta wieczność - nim proboszcz skończył niedzielne ogłoszenia parafialne, siódma wieczność... 

Kroił się chleb, gotowało mleko, węgiel i popiół brudziły podłogę. Kołchoźnik trzeszczał, płakał głosem Towarzysza Wiesława,  lub zawodził perliście jako Mieczysław Fogg. 

Trybuna Ludu kołysała się na gwoździu w drewnianej ubikacji z cuchnącą dziurą w ziemi i serduszkiem na drzwiach. Litery nagłówków składały się w ciągi. Niektóre ciągi nakładały się na słowa, które już znałam ze słyszenia, np.: Plenum Partii, albo Jurij Gagarin. Wkrótce odkryłam schowek na klucz do szkolnej biblioteki. To było łatwe - pani Zofia średnio dbała o bezpieczeństwo powierzonych jej zbiorów. 

Jednej z książek nikt jeszcze nie otworzył, nie opieczętował, nie obłożył w szary papier. Pan Samochodzik uchylił drzwi do swojego wehikułu i - zanim się obejrzałam - odjechałam z zawrotną prędkością w nieznany drugi świat.