wtorek, 2 kwietnia 2024

sobota, 30 marca 2024

ZNALEZIONE W DYKTAFONIE. TRZY KOSZYKI I ŚWIĘCONKA

 

"-W sobotę to już były święta. Wszystko było pomyte, posprzątane, krowy z samego rana podojone, świnie obrządzone, ptactwu dane. Ojciec z rana zagniatał kluski, matka gotowała czarninę. Potem matka rozkładała stół w kuchni...
-W kuchni, nie w pokoju?
-W kuchni. Stół nakrywała białym obrusem, a na tym stole układała wszystko, co było przygotowane na święta: szynki, kiełbasy, ryby, galarety, kury nadziewane, kaczki, baby wielkie, o takie wyrośnięte, serniki, jaja, chleby, kiedyś był nawet prosiak z jabłkiem w pysku, ale zanim ksiądz przyjechał, to Stasiek wydłubał mu to jabłko i zjadł.
-Na pewno Stasiek?
-A kto by inny? Stasiek już taki był. A później to już żeśwa wyglądali na księdza.
-Ksiądz sam przyjeżdżał?
-Przyjeżdżali bryczką w trójkę: ksiądz, organista i kościelny.
-Zajeżdżali do wszystkich gospodarzy?
-A gdzie tam! Z naszej wsi, to zajeżdżali tylko do nas i do Stasiaków.
-A inni nie święcili pokarmów?
-Inni zapierdzielali z koszyczkami do Daniszewa. Ha ha ha.
-Czy ksiądz długo u was siedział?
-A gdzie tam! Pokropił, pomamrotał, nam kazał się przeżegnać, Zygmunta przepytał z "Ojcze nasz", wziął swój koszyk i pojechał.
-Koszyk?
-Tak! Bo matka szykowała trzy koszyki: największy dla księdza, średni dla organisty, a najmniejszy dla kościelnego. Było w tych koszykach to samo co na stole, tylko kawałki większe albo mniejsze.
-Pościliście do wieczora?
-A gdzie tam! Jak tylko ksiądz wyjechał, żeśmy szybko przenosili wszystko do ziemianki, żeby się nie zepsuło, żeśwa rozstawiali krzesła i na stół wjeżdżała czarnina!"
 
P.S. Cieszę się, że zdążyłam nagrać kilka rozmów z Tatą.
 

 

niedziela, 24 marca 2024

O TYM, CO WE WŁOSACH POTARGAŁ WIATR

 

-Ty łazęgo, ty powsinogo - obsypuje mnie inwektywami rozczochrana wierzba i dla pewności dorzuca kilka garści próchna spod konara. - Nie masz tu czego szukać, nietoperzy nie ma w domu, nietoperze śpią.
 
Głos ma trzeszczący, łamliwy, podlany wiejską swadą. Można by pomyśleć, że to sama nieboszczka Walusiowa wstała z grobu, wybrała sobie najlepszą dziuplę, pogoniła Rokitę, wymiotła szczypawki i realizuje swoją wizję świata na tej zapomnianej przez Boga i ludzi miedzy.
 
-Już ja wiem o tych twoich wymysłach, o tych wszystkich pomówieniach, o Rokitach, o okowitach. A sama to żeś się nie napiła? I nie gadaj mi tutaj, że to była Mazowszanka! Wino żeś ciągnęła prosto z gąsiora, a potem żeś kołysała biodrami i głosiła Poniedzielskiego! A ludzie palemki do kościoła nieśli, ksiądz święconą wodą po baziach kropił, to i bezbożników od złego wyświęcił. Ale ty byś się bała, że ci się ta święcona woda na kapeluszu zagotuje! 
 
Jak nic Walusiowa - myślę sobie. Jeszcze chwila i wejdzie w trans, i zacznie mi wypominać grzechy przodków do dziesiątego pokolenia.
 
- A twój tatuś też nie był lepszy! - czyta mi w myślach świętej pamięci wiejska sekutnica. - Niby po bożemu przyszedł tutaj narwać bazi, nawet jakąś pokraczną miotłę ustroił, ale nie poszedł na święcenie do kościoła, co to to nie! Postawił palemkę w oknie, herbatkę sobie zaparzył i jeszcze narzekał na księdza, że niby to proboszcz żałuje święconej wody, słabo macha kropidłem, więc czy tu, czy tam, tak samo nie doleci. 
 
Coś jej szura w środku, coś popiskuje cicho, na granicy słyszalności.
 
- Nietoperzy nie ma w domu, nietoperze śpią! - powtarza. - A ty możesz sobie obwiesić budkami wszystkie jabłonki, przyczepić sobie i sto budek, dopasowanych rozmiarem do wszystkich nocków świata; możesz je nakierować na jakieś Mekki czy nawet najświętsze Jerozolimy, a prędzej sama zostanę dzwonnicą niż dopuszczę, że ci się zalęgnie jakiś nietoperz!
 
Namalowałam sobie gacka na ścianie.
 
Od dziś będę uważać na potargane kudły.
 

 

piątek, 15 marca 2024

STWORZENIE

Chwilowo nie wybieram się ani do Watykanu, ani do Nieba, natomiast Ziemia, póki co, nie najgorzej mi służy.


 

piątek, 8 marca 2024

O CZYM NIE SZUMIĄ WIERZBY

"Kiedyś te piękne (...) gospodarstwa i pola w naszych wsiach, należały do naszych żydowskich sąsiadów. Nigdy ich od nich nie odkupiliśmy, nasi dawni sąsiedzi już do nich nigdy nie wrócą, bo wylecieli jak dym przez kominy w obozach zagłady. Te kamienice, te gospodarstwa i te pola są teraz nasze. Nigdy nie zapłaciliśmy za nie ani grosza, a są teraz nasze. Cud. Prawdziwy cud. Jesteśmy specjalistami od takich cudów. "
 
 
Mama miała żydowską przyjaciółkę - jako dwie jedynaczki bawiły się codziennie w "zabawy przez płot". 1 września 1939 roku dziewczynki zamierzały pójść razem do szkoły, do pierwszej klasy. Potem był wrzesień 1942 roku i jakoś tak się stało, że Jerka przeżyła likwidację getta w Stoczku i przez kilka dni ukrywała się w naszym lesie. Pewnego ranka niemcy zorganizowali nagankę (taką jak na zające): za pomocą kołatek wypłoszyli niepokornych Żydów z nor. Mama widziała, jak dziewczynka biegnie przez pole, jak wpada do ubikacji Prokurata i jak ucieka dalej, w stronę szosy i swojego domu. Jakiś niemiec chwycił ją za kark, odrzucił od siebie na trzy kroki i zastrzelił. Ciało Jerki leżało w rowie do wieczora. Po wojnie, w czasie akcji zadrzewiania poboczy, w miejscu gdzie umarła przyjaciółka, Mama osobiście posadziła jesion. Od początku drzewo zachowywało się nietypowo: jego gałęzie gięły się, układały, aż korona przybrała kształt żydowskiego świecznika. Ale to już inna historia.
 
Może dodam tylko, że urodziłam się i przez 7 lat mieszkałam w domu po Jerce. Z okna kuchni patrzę na łąkę po Jerce, którą w latach osiemdziesiątych Ojciec kupił od Gminy.
 
 

czwartek, 7 marca 2024

HURRAAA!!!

 

Będę mogła stanąć na pół dnia przy garach i ugotować mężowi golonkę!!!
 
 

 
Edycja: Ojej, jednak nie, to nie nasza diecezja...

niedziela, 18 lutego 2024

O GRZECZNEJ DZIEWCZYNCE I MISTRZACH BESZAMELU

Nie czytałam "Córek ojców" Maureen Murdock, która to książka skłoniła Ewcię do całkiem fajnych przemyśleń. Może ktoś ją ma pod postacią EPUB lub MOBI i mógłby mi pożyczyć (podesłać plik), bo konto w banku mi się zagotowało i lada chwila wykipi do dna. 

 https://www.facebook.com/ewa.jarocka.5/posts/pfbid037VY169C87Ft3cxJPXjgCtVexd8vwPR7rvzzJHwEginbJxTxZiwq3frufRS36kEzTl

Córka ojców? Pierwsza myśl brzmi: Jestem córką matek. Nie czułam w przeszłości splotu z męską linią, zaś pajęcze nici, które niekiedy się pojawiały, i których się można było uczepić, albo w nie zaplątać, okazywały się ulotne jak smużki dymu z papierosa, z ogniska, z patelni. 

I dzisiaj, siedząc wygodnie przed komputerem, w kącie swojej nowej, eklektycznej kuchni, w zapachu grochówki i piekącego się chleba, patrzę na siebie trochę z góry i trochę z przymrużeniem oka, i myślę z pewnym zażenowaniem, że przez całe lata poddawano mnie obróbce, jak gdybym była tradycyjną, domową potrawą. Daniem o wdzięcznej nazwie: "grzeczna dziewczynka", czasochłonnym i kłopotliwym, pichconym od niechcenia przez doświadczonych i pewnych swojego kunsztu kucharzy, dla których priorytetem okazywała się soczystość i rumiana skórka. 

Naczynie, w którym mnie wysmażano, wykonano ze szkła, mogłam więc obserwować owych mistrzów beszamelu.Widziałam ich jednak jak przez mgłę, może z powodu obojętności, a może z winy oparów klejących się do ścian. 

Szybkowar wymagał czujności. Od czasu do czasu ciśnienie w garnku rosło ponad miarę i wysadzało któryś z zaworów bezpieczeństwa. Syk, woń, strumień gorącej pary, tłuste plamy na suficie - to musiało budzić popłoch w kuchni uporządkowanej, bezpiecznej, urządzonej zgodnie z zaleceniami najbardziej doświadczonych architektów. 

Potrawa traciła soczystość i zarumienioną skórkę? Ojojoj, tak mi przykro, ojojoj! 😃