środa, 24 sierpnia 2022

ANIOŁ I VIAGRA

Z ostatniej chwili:„ Niedziela jest najważniejszym dniem w tygodniu. Ten dzień powinno się spędzać z rodziną. To czas na modlitwę, a nie na spędzanie go w sklepie." Minister Marlena Maląg

 

Stasiuk pisze, że jedyną wartą opisu rzeczą jest światło. Dzisiaj zostawiam opisy światła Stasiukowi. Jest niedziela. Słyszę, jak jakieś pacholę w kościele prosi Boga o ładną pogodę. Modlitwa z głośników umocowanych przed świątynią rozprasza się w kurzu nad rozpaloną od słońca drogą.

Mogłabym – wzorem zgromadzonych w kościele wiernych – coś w odpowiedzi burknąć, chrząknąć, kaszlnąć jak uchatka, wydukać pod nosem jakieś „Amen”. Jednak już nie wierzę w te wszystkie prognozy pogody o nadciągających burzach, deszczach, podtopieniach, oberwaniach chmur. Tutaj jest tylko topiący się asfalt, wyschnięta trawa, zakurzone niebo i pożółkłe od upału słońce.

Naciskam mocniej na pedały i po chwili zajeżdżam przez otwartą bramę pod wiejski sklep, na podjazd osłonięty ciężkim dachem, w cień  kryjący solidny drewniany stół otoczony ławami. Nikogo nie widać, drzwi zamknięte.

- Zaraz otworzą – informuje mnie chrapliwy głos. –Za kilka minut ludzie wyjdą z kościoła i zwalą się tutaj hurmem na lody.

Mrużę oczy, przetrząsam cień pod wiatą, ale nie widzę Anioła, który wlewa w moje przegrzane serce nadzieję na bodaj jedną kulkę lodu. Materializuje się w pełnym słońcu: rozparty na ławce, z rozpostartymi ramionami, rozebrany do pasa i czarny jak panel słoneczny, zasysający energię z samego nieba.

- Dziękuję Ci, czarny Aniele – mówię w myślach ze śmiechem.

Chrząka. Zaczynam rozumieć, że mój Anioł w tej chwili potrzebuje czegoś bardziej materialnego niż słowa. Chmura gorącego dymu unosi się nad nim niczym aureola. Jakby mu było mało tego żaru, wyciąga z kieszeni zmiętą paczkę po papierosach. Unosi ją do oczu, wkłada do środka poczerniałe od nikotyny palce, gmera w pustce, po czym bierze mnie na celownik. Kłuje mnie nadspodziewanie jasnym spojrzeniem, jakby chciał mnie prześwietlić i ocenić, czy opłaca mu się całe to przedstawienie.

Kulę się w najgłębszym cieniu. Nie lubię teatru jednego widza. Peszę się, kiedy żywy aktor, który oddycha, trawi, poci się, wydziela jakiś zapach – staje na scenie specjalnie dla mnie.

- Niestety nie palę – uprzedzam pytanie o ogień.

Na szczęście w tej minucie nasze spotkanie traci niepokojącą intymność. Na parking wjeżdża procesja samochodów. W otwartych znienacka drzwiach sklepu znikają pierwsze niespokojne, władcze matki. Towarzyszą im ociężałe, opryskliwe dzieci, wpatrzone w wyświetlacze telefonów komórkowych. Tatusiowie otwierają okna samochodów i słupki szarego popiołu zasypują żwir.

Widzę, że mój Anioł zyskuje nowego podopiecznego. Trzaskają drzwiczki starej beemki i jakiś Looki z jasnym lokiem nad czołem pospiesznie opada obok niego na ławkę.

- Byłeś u Zygi? - pyta Looki.

- Byłem – przeciąga się leniwie Anioł.

- Ma dla mnie te proszki? – dopytuje się Looki.

- Sam go spytaj! – odbija piłeczkę Anioł.

- Chciałem go zagadać w kościele, ale baby nas za bardzo obstawiły. To jak, ma dla mnie te proszki? Takie w czarnym pudełku. Ma czy nie? - Looki zerka niespokojnie w falujące drzwi sklepu. Wyraźnie kończy mu się czas.

- A po co ci te proszki, co będziesz z nimi robił! – kpi Anioł.

- Połknę i pojadę do tych trzech z Gajówki – szepce konfidencjonalnie Looki. – Znamy się dobrze, czasami dzwonią, żeby im przywieźć wina ze sklepu.

- One ci nie dadzą! - Anioł zanosi się śmiechem. - Wieruch już u nich był w tej sprawie. Człowieku, to lesby, tęczówki, elgebiety! Robią to ze sobą, to sprawdzone, mówię ci! Człoo-wieku! - powtarza z wyższością, po anielsku.

- Jak one mi nie dadzą, to dosiądę swoją Kryśkę! – oznajmia Looki.

- Oooo, Kryśka to już na sto procent ci nie da! - Anioł dosłownie pokłada się ze śmiechu.

- Da! – mówi Looki – Jak zobaczy, że mi tak fest stanął, to mi da. Kryśkę dosiądę!

Otwierają się szklane drzwi i od tej chwili akcja posuwa się błyskawicznie. Ze sklepu wychodzą dwie kobiety w różnym wieku – na oko jakby matka z córką. Looki zrywa się z ławki, Anioł chwyta sprawnie rzuconą mu pełną paczkę papierosów i przybiera niedbałą pozę, trzaskają drzwiczki, beemka odjeżdża, Anioł wsiada na rower, parking pustoszeje.

Patrzę w uchylone drzwi sklepu, ozdobione plakatem z napisem „Lody”. Chyba strzelę sobie kulkę.