Niektóre schrony zużywają się
szybciej, wypadają im cegły,
kruszy się
tynk. Spróchniały siennik
przewraca się z boku na bok,
jakby cierpiał na
bezsenność.
Jakby się bał, że jak zaśnie to
umrze, a jak nie zaśnie, to
też
nie będzie żył. To już
zresztą nie ma żadnego znaczenia.
Wszystkie
robaki tego świata, wszystkie
boże żuczki, banici i dezerterzy,
potrzebujący schronienia
przed okiem ludzkim i boskim,
już tutaj byli:
pili, spali, sikali pod mur.
W powietrzu nadal krążą
stęchłe drobiny ich
ciał,
echa ordynarnych słów. Kto wie -
może niekiedy świętych,
jak na
przykład: chleb,
honor, godność czy śmierć. Bóg
patrzy na to przez
zaciągnięte niebo,
przez cały ten pył, marny puch,
jak przez mgłę.
Pewnie czasami przestaje
dostrzegać cokolwiek. Z dołu też
częstokroć nie
widać go wcale.