niedziela, 29 stycznia 2023

IDEOLOGIA. Z TROSKI

 

Jest niedziela. Mogłabym zapomnieć, że to dzień świąteczny, gdybym nie wyjrzała przez okno. Widzę parking pod kościołem, wypełniony po brzegi wypastowanymi limuzynami wiernych. To nie jest miejsce analogiczne do zapchanego parkingu pod supermarketem. To mała wieś, gdzie wszyscy się znają i od czasu do czasu dostaję czytelny sygnał, że moja nieobecność w tym miejscu i czasie nie pozostaje niezauważona.

Ręka mi się wyciąga do półki z książkami. Gniecie mnie, żeby coś napisać o "Ideologii" Jarockiej. Znane mi recenzje nie dotykają jądra tego, co mi się urodziło w trakcie czytania. Niestety, pożyczyłam książkę siostrze, więc trudno, będę pisać z pamięci. Najwyżej coś pokręcę, sorry.

Co mam w pamięci? Zacznę od tego, co zwyczajne. To grupa trzech osób w średnim wieku, żyjąca "po bożemu": mąż, żona i opiekunka społeczna. Ich życie zagarnęła wszechobecna opresja: tradycja, patriarchat, odgrywanie narzuconych ról społecznych. W efekcie popadli w czarną dziurę, odrętwienie, marazm, chorobę. Nawet troska, którą sobie okazują, zdaje się być niczym więcej, jak realizacją wizji siebie jako miłosiernego Samarytanina.  Dużo tu opresyjnego uprzedmiotowienia, narzucania siebie, odpłaty, wzajemnego świadczenia sobie usług. Próżno szukać tu empatii czy prób zrozumienia, za to widać jak na dłoni bezużyteczność dobrych uczynków w drodze do przemiany życia na bardziej szczęśliwe. Egzystencja w zawężonej przez opresję, zakrzywionej perspektywie, nieuchronnie spycha bohaterów do jednoosobowego świata, w którym jedyne, co ich spotyka, to egocentryczna samotność.

Bohaterka nie chce takiej wegetacji, marzy o otwarciu dziury w brzuchu, za którą znajduje się szczęście. I chyba jej się to w końcu udaje, przynajmniej częściowo, bo skąd by się nagle wzięła ta trójka młodych ludzi, którzy mają przed sobą tylko jeden cel: Życie. 

Nie ma w nich ani grama troski, ani o przyszłość, ani o zaspokojenie elementarnych potrzeb. Nie oznacza to, że żyją w ascezie, że się głodzą, chłodzą i chodzą w łachmanach - wręcz przeciwnie: jedzą, piją, palą, kochają i uprawiają miłość. Świat nie jest dla nich łaskawy, próbuje ich pojmać, przechwycić, ale oni potrafią się wymykać na swoją łąkę z dębem, położoną gdzieś poza miejscem i czasem, gdzie dzieją się rzeczy sprzeczne z moim zdrowym rozsądkiem i doświadczeniem. Znaleźli przejście, a tym, co legitymuje ich pobyt w owym szczęśliwym miejscu, jest beztroska. Niespecjalnie przejmują się przyszłością, nie przywiązują też wielkiej wagi do swoich potrzeb. Jest w ich postawach afirmacja świata, także tego innego, z którego udaje im się czasami wyrywać. Jest zgoda na to, na co nie mają wpływu. Bycie ze sobą sprawia im radość, nawet w obliczu niepowodzeń i przeciwności, jakie niesie los, a ich zatroskanie o innych nie jest zakamuflowaną formą troski o siebie. W konsekwencji nie biorą na barki największego ciężaru: chęci kontroli nad tym, co ich spotyka, bądź może spotkać w przyszłości. Wobec braku potrzeby podporządkowania sobie świata - nie doświadczają frustracji oraz poczucia zagrożenia.

Może to głupio zabrzmi, ale w książce Jarockiej natknęłam się na coś świętego. Owo "coś" nie ma żadnego związku z tym, co w tej chwili rozgrywa się pod moim oknem: z parkingiem pod kościołem, wypełnionym po brzegi wypastowanymi limuzynami wiernych. Mam w związku z tym kilka pytań: Co to za otwór w brzuchu, przez który tak trudno jest się przecisnąć? Czyżby ucho igielne? Co to za piękne, wypełnione szczęściem i miłością miejsce, które każdy z nas ma w sobie, otwarte dla każdego, ale dostępne dla nielicznych; nie wymagające żadnych aktów religijnych, ani etycznych, a jedynie beztroski? Królestwo Boże? O czym, o kim Ty, Jarocka, piszesz? O Jezusie?


 

piątek, 20 stycznia 2023

sobota, 14 stycznia 2023

OBCY

„Gdy idziesz po łące, trącając trawę, uruchamiasz potężną, natychmiastową reakcję (…). Wystarczy, że wejdziesz na łąkę czy do lasu, już jesteś zważony, zmierzony, zbadany do głębi.”
                          Robert Samborski – „Kościoła nie ma. Wspomnienia po seminarium.” 
 
 
 
Wychodzę z lasu na błotnistą drogę i od razu zlatują się psy – brzydkie i ciekawskie wiejskie kundle. Okrążają mnie nieufnie, obwąchują mokrymi nosami, poszczekują bez przekonania. Zaraz potem w oknie pojawiają się ludzie, brzydcy i ciekawscy jak ich menażeria: kobieta o zaciśniętych ustach i z resztkami spłowiałej farby na trwałej ondulacji oraz bezzębny mężczyzna z papierosem w palcach. Unoszę dłoń w pozdrowieniu i firanka opada. Kundle znikają za dziurą w płocie. Odwracam wzrok. Wszyscy odczuwamy dyskomfort. Gra w niewidzialność wydaje się bardziej bezpieczna.
 
Mam intruza w bucie. Między łydką a cholewką gumowca wyczuwam coś obcego, jakąś twardą drobinę. Kleszcz – myślę ze wstrętem. Przed kilku laty, w połowie zimy, gdy przedzierałam się przez krzaki do poidła saren, kleszcz wszczepił mi pod kolano krętka borelii. Zeskrobuję natręta paznokciem i biorę w dwa palce. Boję się, że zobaczę chitynowy pancerzyk z wyłamanymi częściowo odnóżami, ale to tylko włochate nasionko, nie większe od zaschniętego ziarenka gorczycy. Przez chwilę, z ulgą, trzymam je w zaciśniętej pięści, a potem rzucam na ziemię. Właściwie nie rzucam – tylko otwieram dłoń i rozsuwam palce, a ono samo toczy się między inne ziarna.
 
Właściwie to siadłam do komputera, żeby pochwalić pączkującego pisarza. Nowa książka wydaje mi się dużo lepsza od pierwszej. Autor, a zarazem bohater, jawi się jako człowiek wrażliwy, inteligentny, zdolny i … dzielny. Pożarłam książkę z wielkim zainteresowaniem, chociaż nie zanurzyłam się w opowieści po szyję. Cierpienie spowodowane wzgardą kościoła, ból utraty wiary w Boga i przekonania o szczególności naszego gatunku – to dla mnie kompletna abstrakcja. Radość dociekania prawdy o świecie, rozkosz miłości, frajda z nauki i logicznego myślenia – to już całkiem inna historia.

 


poniedziałek, 9 stycznia 2023

SOLARIGRAFIA

- Wiedzą.
- To czemu wciąż to robią?
- Robią bo mogą. (Ka Klakla - "Łotrzyca")
 

Do czarnej puszki wkładam papier światłoczuły, owijam „kamerkę” taśmą izolacyjną.
- Zostawię ją na drzewie na rok – myślę sobie. - W styczniu 2024 sprawdzę, czy oprócz linii Słońca nad widnokręgiem zapisze mi się na emalii jakikolwiek ślad świateł przejeżdżających szosą samochodów.

Pakuję do plecaka pasek oraz klej montażowy i ruszam w poszukiwaniu najlepszego punktu zawieszenia. Zapominam, że jest akurat niedziela, dziesiąta rano, a cienki strumyk pieszych i rowerzystów ciurka do kaplicy na poranną mszę. Idę pod prąd. Wesoło pozdrawiam znajomych, a także nieznajomych - tak na wszelki wypadek, gdyby jednak okazali się znajomymi. Ciekawskiej parze wyjaśniam, co robię z tą puszką i po co przyczepiam ją do drzewa.

Mija godzina. Czekam aż parking przed kościołem opustoszeje, a strumyk praktykujących wiernych ostatecznie wyschnie. Wracam do mojej "kamerki". Chcę użyć dodatkowego paska montażowego. Puszka jest zgnieciona, wieczko oderwane, a papier wyciągnięty i wdeptany w trawę. Nie wiem, co się stało. Chcę wierzyć, że to nic osobistego. Może tylko jakiś spragniony wędrowiec zobaczył puszkę i uwierzył w swoją mannę.

Zdjęcie zabieram do domu, zwilżam, przyciskam „Łotrzycą”, a dzisiaj znajduję na nim jakąś grotę, kilka planet i dwa wesołe plemniki.
 

 

 

piątek, 6 stycznia 2023

AVATAR. ISTOTA WODY

Mateuszek: Spodobał się pani ten film, który pani dałem?
Ja: Tak, nawet bardzo!
Mateuszek: Wiedziałem – ZERO AKCJI! Buhahahhahaah!
 
 
Pierwszego Avatara obejrzałam trzy razy. Najpierw z ciekawości, a później – pewnie głupio to zabrzmi - z tęsknoty za pięknem Pandory, za urodą avatarów, za niebieskimi ludźmi, za bujnością inteligentnego życia, które dostało zdolność porozumienia, za inteligencją ziemskich naukowców i niewyobrażalną technologią, pozwalającą sięgnąć niemożliwego. Sceny wojny, wątki ludzkiej podłości i chciwości, męskość brutalnych i podkręconych chemią i technologią facetów w mundurach jakoś zniosłam, wiedząc z góry, że dobro zwycięży. Nie pamiętam już ile razy się poryczałam. Na pewno przynajmniej raz, w końcowej scenie przeniesienia świadomości kalekiego Jacka do wspaniałego ciała jego avatara. 
 
Istoty wody chyba po raz drugi nie obejrzę. Może mi zabrakło pierwiastków nowości, wstrząsu wywołanego niespodziewanym pięknem. Jakkolwiek już mnie korci, żeby się lepiej przyjrzeć zielonym. I rozumiejącym fizykę kwantową wielorybom, ślicznej córce naukowczyni. Zanurzyć się w niemożliwym – w życiu tak zdrowym, bogatym i dostatnim, że wszelka technologia jest zbędna.
 
Są jednak w filmie elementy odstręczające. Strasznie dużo żelastwa, które sieje zniszczenie, ale też naiwność w pokazaniu zależności społecznych. Jest bajkowe męstwo, zbyt oczywista siła więzów krwi, pospolita i irytująca małostkowość młodzieży. Także hierarchia i patriarchalne dziaderstwo, które na Pandorze też mają się całkiem dobrze. Ziemscy naukowcy są nijacy, przywódcy chciwi, a żołnierze podporządkowani i brutalni. Na zatrzymanie się zasługuje – moim zdaniem - wyraźny wątek, podkreślający małość naszego gatunku: skłonność przywódców i cicha zgoda otoczenia na wykorzystywanie topniejących zasobów Ziemi do własnych, prywatnych, osobistych krucjat. 
 
Raz wyszłam na siku i kilka razy miałam dosyć. Jednak po zapaleniu światła długo nie mogłam zdjąć okularów do 3D, bo miałam całą gębę zalaną łzami. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałam. Więc może, summa summarum, warto było.
 
A na filmiku z Rezerwatu Turzyniec skaczą sobie avatary moich Boberków.

 

środa, 4 stycznia 2023

Z CYKLU: Z KANTYCZKI PRZYRODNICZKI. TAKI WAŁ

 

Ciepło uderzają ze zdwojoną siłą - nie opieram się. Ładuję akumulatory, te prawdziwe, z plusami i minusami. Na sto procent.
W Nowy Rok odkryłam w Rezerwacie Turzyniec nowe siedlisko bobrów. W północnej części Wału już nie mają co ciąć, więc się przeniosły trochę bardziej na południe. Od czterech dni ganiam za nimi z kamerką, mam w nogach 39,8 km przez lasy (sprawdzone przez Traseo) i prawy but przesiąknięty śmierdzącą wodą z bagna (wdepnęłam w norę).
Filmików na kamerce jest kilka. Na jednym z nich widzę wyraźnie, jak moje podstępne ciało próbuje popełnić samobójstwo: porusza się sztywno, marynarskim krokiem, wypuszcza z rąk jakiś badyl i pac, pada na tyłek. Takie kruche, wychuchane, w miodowej kurteczce, podatne na złamania, pęknięcia, zwichnięcia - nagle łup i leci na zatracenie, aż po ostatni, zatrzymany kadr.
Bobry tymczasem, poza zasięgiem obiektywu korują topolę, ścinają wielką brzozę i pokazują mi fucka. Są tam, gdzie toczy się życie i płynie sobie czas.
 
P.S. Jeszcze je upoluję.
 

 

niedziela, 1 stycznia 2023

SEKS W WIELKIM LESIE. LIMERYK DZIADERSKI.

 

Pewna Kłoda Niemłoda jęknęła żarliwie:
- Ach, drąż mnie! Ach, rozrywaj na strzępki, mój Grzybie!
A Grzyb na to: Amore!
Kładź się, laska, zrzuć korę.
Hmmm... wyglądasz dosyć leciwie...
 

 

WIARA, NAUKA I NAGA MAŁPA

 "Pan będzie szeptał twoje imię" - Pani Ania, Messenger.

 
Irytują mnie nawiedzeni intelektualiści. Pamiętam, jak wkurzył mnie Rafał Ziemkiewicz, gdy plótł o Mickiewiczu jakieś bzdury od czapy. A teraz Marek Abramowicz wyskoczył ze swoją tezą, że „Fizyka jest dziś o wiele bliżej uznania istnienia Boga jako aktywnego elementu obiektywnej rzeczywistości". Link do artykułu był na wszystkich onetach, na pewno wielu poznało jego treść. Z oczywistych powodów czuję się niekompetentna, za słabo wykształcona i w ogóle niezdolna do podjęcia tematu. Ale nie znoszę, gdy widzę czarno na białym, że ktoś mi robi papkę z mózgu. Jesteś, człowieku, zawodowym myślicielem, z racji profesji wywierasz wpływ na światopogląd bliźnich, to weź i się ogarnij zanim coś opublikujesz!
A tu dzisiaj niespodziewanie Andrzej Dragan dostarczył mi przyjemnej satysfakcji, rozprawiając się z irytującą arogancją i bufonadą Abramowicza.
Spinający artykuł wątek Einsteina, jego wiary w wizję świata zbudowaną na XIX-wiecznych przesądach i niewiary w Boga pozostawię w spokoju jako zbyt oczywisty.
Ważne wydaje mi się zauważenie, że nauka wcale nie jest skażona paradygmatem ateizmu. Problem jest tego rodzaju, że zagadnienie istnienia bądź nieistnienia Boga nie jest dla nauki interesujące. Ponadto nauka niczego nie udowadnia. Popatrzmy: Wielu z nas chociaż raz w życiu prowadziło jakieś badania naukowe, chociażby na potrzeby magisterki. Towarzyszyły temu jakieś założenia, badania, wyniki, zestawienia, wnioski. Coś się potwierdziło, albo nie. Trzeba było przyswoić określoną liczbę publikacji. To wydaje się zrozumiałe samo przez się, że rolą nauki nie jest udowadnianie czegokolwiek, lecz wręcz odwrotnie - empiryczne obalanie kolejnych hipotez i poddawanie ich pod weryfikację, poprzez publikacje w czasopismach naukowych. Gdzie tutaj miejsce dla transcendencji? Próbujemy się czegoś dowiedzieć i coraz bardziej rozumiemy, że jesteśmy na początku drogi.
W dalszej części artykułu autor rozprawia się z kolejnym twierdzeniem - rodem z filmów popularnonaukowych - o wyjątkowości stałych fizycznych wszechświata, prowadzących do biologicznej złożoności. Demaskuje niedobory logicznego myślenia przedmówcy, prowadzące do teorii o konieczności istnienia alternatywnego świata pełnego krasnoludków. Ufff, miód na uszy.
Zatrzymały moją uwagę dywagacje Dragana nad niezrozumieniem, czym jest nieprzewidywalność obiektów kwantowych. Chyba wielu z nas widziało w telewizji jakieś filmy popularnonaukowe, których autorzy fascynowali się kwantami. To jest naprawdę niesamowite, że każda obserwacja obiektów kwantowych wpływa na ich stan. Miałam z fizyką do czynienia tyle co kot napłakał, ale wydaje mi się oczywistym, że - jak to uzmysławia czytelnikowi Dragan - obserwuje się tu oddziaływanie między obiektem kwantowym a zewnętrznym urządzeniem pomiarowym, że świadomość nie ma tu w ogóle nic do rzeczy. Zastępowanie roli mózgu wolną wolą, duszą i innymi aspektami naszej jaźni wydaje się żałosnym nadużyciem.
Na zakończenie przytoczę fajną myśl Dragana na temat naszej kondycji we wszechświecie: "z ewolucyjnego punktu widzenia jesteśmy pewnym tymczasowym stadium pośrednim pomiędzy rozwielitką a czymś, co zastąpi nas za miliony lat i co przekroczy nas intelektualnie w sposób trudny do wyobrażenia."
Artykuł napisany jest łatwym, barwnym językiem, z szacunkiem dla inteligencji przeciętnego odbiorcy. Warto poświęcić pół godzinki, a może nawet mniej.
 

Andrzej Dragan: Skoro fizycy grzęzną w elementarnych pytaniach, skąd odwaga, by pytać o naturę Boga?