Toż to samo się naprasza, lezie tutaj
bez opamiętania, pełznie, jedno za drugim.
Czego to tutaj szuka, niech sama pani powie,
a bo to mu tam źle na tym jego zadupiu?
Ziele, perz mleczny, szczaw soczysty!
Że kosiarka? Też mi nowość.
Jak ma być pastwisko to i kosiarka
musi przelecieć się po tym wszystkim.
Inaczej już dawno by zalało ziemię.
Pani wie, jak to się pleni, jak mnoży?
Deszcz nie deszcz, noc nie noc,
pieprzy się to, żre, sra i łazi. Szuka
szczęścia na obczyźnie. A najlepiej temu
na moich grządkach, w mojej sałacie.
Już bym nawet oddała na odczepnego
jedną całą główkę, taką gorszą, co to
nie chce się zwinąć, tylko od razu wybija.
Ma w sobie gorycz, ale chyba pani rozumie,
że mnie się należy ta najlepsza, masłowa,
za cały ten trud, ból, zgarbione plecy,
za tę żałobę za paznokciami. To ja tutaj
z dziada pradziada orzę, pielę, sieję, zbieram.
A to wlezie i od razu chce wszystkiego.
I niczego nie uszanuje: Nadgryzie jeden listek,
nasra i pcha się dalej, a cała główka
zgnije. A to nawet się nie obejrzy.
Boga w sercu nie ma, a o księdzu
nawet nie słyszało. I tak
wyłapuję toto, depczę i gdy wreszcie kończę
z tym gównem, prostuję kark, nabieram tchu
i wydobywam się z tego całego grajdołu
- nie chce mi się wierzyć, że i ono wychodzi
z tego samego błota.