wtorek, 31 sierpnia 2021

MIGRACJE

"Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna.“
/Stanisław Wyspiański, Wesele/
 
Ano wyłapuję i pod but. I co z tego!
Toż to samo się naprasza, lezie tutaj
bez opamiętania, pełznie, jedno za drugim.
Czego to tutaj szuka, niech sama pani powie, 
a bo to mu tam źle na tym jego zadupiu?
Ziele, perz mleczny, szczaw soczysty!
Że kosiarka? Też mi nowość.
Jak ma być pastwisko to i kosiarka
musi przelecieć się po tym wszystkim.
Inaczej już dawno by zalało ziemię.
Pani wie, jak to się pleni, jak mnoży?
Deszcz nie deszcz, noc nie noc,
pieprzy się to, żre, sra i łazi. Szuka
szczęścia na obczyźnie. A najlepiej temu
na moich grządkach, w mojej sałacie.
Już bym nawet oddała na odczepnego
jedną całą główkę, taką gorszą, co to
nie chce się zwinąć, tylko od razu wybija.
Ma w sobie gorycz, ale chyba pani rozumie,
że mnie się należy ta najlepsza, masłowa,
za cały ten trud, ból, zgarbione plecy,
za tę żałobę za paznokciami. To ja tutaj
z dziada pradziada orzę, pielę, sieję, zbieram.
A to wlezie i od razu chce wszystkiego.
I niczego nie uszanuje: Nadgryzie jeden listek,
nasra i pcha się dalej, a cała główka
zgnije. A to nawet się nie obejrzy.
Boga w sercu nie ma, a o księdzu
nawet nie słyszało. I tak
wyłapuję toto, depczę i gdy wreszcie kończę
z tym gównem, prostuję kark, nabieram tchu
i wydobywam się z tego całego grajdołu
- nie chce mi się wierzyć, że i ono wychodzi
z tego samego błota.


 

wtorek, 10 sierpnia 2021

GADKA SZMATKA

 

- Nie przyszłaś! – syknęła Mrówa i rozejrzała się na boki. Oczy miała - jak to ona - czerwone i zapuchnięte. Zatrzymała wzrok na dziupli w wierzbie i zastygła na dobrą chwilę z rozdziawioną gębą.

Owo zapatrzenie, bezruch, a zwłaszcza milczenie były dość nietypowe dla Mrówy. Ludzie szeptali, że po całych nocach pali się u niej światło, a Mrówa z mężem prawie nie sypiają. Gadają i gadają, i nigdy nie mogą się nagadać. A potem robota nie zrobiona, bo się snują po obejściu jak ten smród po gaciach, a jeszcze co chwila przystają, żeby coś dopowiedzieć, jakby całonocnej gadki było im za mało.

Dżez obnosił się po wsi z taką zabawną anegdotą, jak to kiedyś jechał rowerem przez wieś, a Mrówa wracała skądś z ćwiartką owsa na plecach. Zatrzymał się, żeby pomóc - ulżyłby kobiecie, a i jemu akurat brakowało parę groszy do pełnego rachunku.

- Nie chcę pomocy, nie mam pieniędzy, nie mam czasu, daj mi spokój, Dżez – burknęła. Ale jakoś tak się im się zgadało o tym i o owym. Minął kwadrans, pół godziny.

- Zrzuć worek na ziemię, ciężko ci – radził Dżez.

Ale Mrówie się nie opłacały ceregiele z workiem, naprawdę nie miała już czasu.  Przerzucała tylko ładunek z ramienia na ramię i gadała, gadała. Słońce grzało coraz mocniej i pewnie by wtopiło Mrówę w asfalt, gdyby Dżez miał czapkę. Ale nie miał i przez to coraz dotkliwiej suszyło go w gardle. Więc wsiadł na rower i odjechał w siną dal, gdzie krystalizowała się już mocna wiśnia, piwo, albo - w ostateczności - zwyczajny, ratujący życie jabol.