sobota, 18 kwietnia 2020

INNE BAJKI. POMARAŃCZOWY.

Budzę się i powietrze nadal cuchnie krematorium. Rzeczywistość odrasta jak perz po orce. Z wiecznie żywych kłączy, z nabrzmiałych nasion, z pyłu, prochu, ze wszystkich stron. Przez okna karetki dostrzegam pomarańczowe kombinezony ratowników medycznych. Trudno uwierzyć że to dzieje się gdzieś tutaj, pod rozświetlonym niebem, pośród starych dobrych dróg i pól. Cała ta walka, poświęcenie, niemoc, orka, wszystkie te tragedie, wydają się równie nierealne jak głód w Etiopii czy czołgi w Afganistanie. Sama robię niewiele. Właściwie nie robię nic. Lustruję szafki i lodówkę: mąka i zakwas, jajka, kapusta, karton mleka, olej. Wystarczy by przeżyć. Chodzi o podtrzymanie prostych procesów fizjologicznych. To nie pora na takie rzeczy jak wolność, myślenie, piękno czy szczęście. Tym z determinacją zajmują się profesjonaliści. Zapewne wkrótce dostanę rok ważności konta, skuteczny lek na wzdęcia i wybranego prezydenta. I od tej pory wszystko będzie inne.