Wiele lat minęło i już nie pamiętam, Judka jej było na imię czy Jerka. I jak długo jeszcze mogła tak żyć, przycupnięta w lesie, pod gałęzią, w liściach, w norze. I gdzie zapodziali się ci wszyscy - przecież ziemia pachnie gazem, w niebie krąży czarny dym.
Jak dużo cieni. Ciemność napędza nagankę. Stukają kołatki, kołaczą serca, Judce czy Jerce wyrastają skrzydła, ciała mężczyzn w pogoni składają się w swastyki.
Świt. Pęka horyzont, pierwszy błysk, kula, czerwień.
Wiele lat minęło. Poranek jest zwyczajny, purpurowy. W spokojnym krajobrazie szeleszczą jesiony. Spada strąk, pęka pestka, skrobie korę głodny robak. I nikt nie zauważa, jak w tej przytulnej plątaninie chrustu z wolna unosi się Menora. Ugina ciężkie ramiona i czeka na ogień.