środa, 27 stycznia 2021

PRZYJACIÓŁKA MOJEJ MAMY

Wiele lat minęło i już nie pamiętam, Judka jej było na imię czy Jerka. I jak długo jeszcze mogła tak żyć, przycupnięta w lesie, pod gałęzią, w liściach, w norze. I gdzie zapodziali się ci wszyscy - przecież ziemia pachnie gazem, w niebie krąży czarny dym.
Jak dużo cieni. Ciemność napędza nagankę. Stukają kołatki, kołaczą serca, Judce czy Jerce wyrastają skrzydła, ciała mężczyzn w pogoni składają się w swastyki.
Świt. Pęka horyzont, pierwszy błysk, kula, czerwień.
Wiele lat minęło. Poranek jest zwyczajny, purpurowy. W spokojnym krajobrazie szeleszczą jesiony. Spada strąk, pęka pestka, skrobie korę głodny robak. I nikt nie zauważa, jak w tej przytulnej plątaninie chrustu z wolna unosi się Menora. Ugina ciężkie ramiona i czeka na ogień.
 

 

O MORZACH I OCEANACH

Chłopak, którego imienia
nie mogę sobie przypomnieć,
pokazał mi łódkę z kory.
Po wielu latach,
na Naszej Klasie napisał mi,
że to była miłość.

Wydawała się lekka, zamszowa
w dotyku, doskonała. Tego dnia,
siedząc w szkolnej ławce zrozumiałam:
nie

wystarczyło powiedzieć: daj, proszę, albo
wybąkać jakieś bzdety. Milczałam.
W tamtych odległych czasach

słowa pączkowały gdzieś w okolicy
wyciętych migdałków, nadymały się
do rozmiaru odpustowych balonów
i nie mogłam wycisnąć ich na tamtą stronę,
chociaż czasami – uwierzcie,
proszę – zbierałam całą odwagę.

Wzięłam sprawy w swoje ręce. Tak
poznałam nieprzydatność próchna,
zajadły opór drewna,
tępotę kuchennego noża. W akcie
kapitulacji złożyłam pierwszą

łódkę z papieru. Wkrótce z zapałem
wodowałam kolejne arkusze Trybuny Ludu,
kolejnych towarzyszy, papieży,
normy i plany pięcioletnie.

Łódki krążyły w wolnym nurcie,
by po chwili osiąść na mieliźnie.
Tutaj, na tej rzeczce, pod mostkiem.
Z daleka od mórz i oceanów.


 

wtorek, 26 stycznia 2021

INWAZJA KOTÓW

 Co za bzdury! - rzekł Bałwan. - Dosyć tego!
Miotła? Czapka? Zabieraj to na taczkę!
Chcę wąsy i pazury! Dość mam reguł
napisanych przez ludzi drobnym maczkiem.

 

 

poniedziałek, 18 stycznia 2021

BIAŁY PUCH


Biel i biel. Niebo z ziemią w komżach i habitach,
tymczasowość i wieczność zastawiają sidła.
Wstydliwe epizody, lęki, winy, zgrzyty,
muszą zostać w ukryciu, nie mogą się wydać.

Tak łatwo wchodzi w szybę wskazujący palec,
i rozgniata robactwo po zewnętrznej stronie;
dla porządku - a może z lęku, kim się staniesz
gdy dostrzeżesz, co lęgnie się w twej własnej dłoni.

Bo tego widoku odzobaczyć się nie da,
będzie grubieć, odrastać, na wygonach się paść.

Spakujesz lornetkę? Będziesz gnać po bezdrożach
szurając buciorami, klnąc wyboje i czas,
butne ciała, uczucia zbudowane na słowach,
puch i puch. Nic z tego nie zostaje. Nic z nas.