czwartek, 29 marca 2018

Koci teatr

Czasem myślę naiwnie, że jestem gdzieś sama. Że stwórca ma akurat wyłączony monitoring, przerwę konserwacyjną, chwilową awarię zasilania. A jeżeli nawet ma mnie na podglądzie, to w samym rogu, w najmniejszym okienku, że potrzeba by mu okularów, a te zostały na blacie w kuchni, jak sobie wyszedł na chwilę zrobić rozgrzewającą herbatkę z imbirem. Tak więc czasem myślę, że jestem gdzieś sama, nawet komórkę mam wyłączoną, żeby mi tu nie pikała jakimś tajnym morsem, nie rozsyłała selfie, nie zdradzała numerów. I tak sobie mogę beztrosko popełniać dowolne faux pas, szurać nogami jak emerytka, pociągać z plastikowego gwinta wodę zaprawioną długą listą E-czegośtam. Potem dowolną ilość razy skakać w krzaczki bez obaw, że ktoś podejrzy ten intymny proceder, no może kleszcz, ale na niego mam sprej, więc może mi naskoczyć. I może byłabym sama, gdyby nie świat, który mnie ma i nie odpuszcza. Wciąż czegoś chce: brać, dać, grać. W kocim teatrze, w objęciach, w żelaznym ucisku. I tylko pachnie czymś niedotykalnym.



sobota, 24 marca 2018

Sina dal

Telewizja straszy: pożre nas Smog. Kłapnie paszczęką i będzie po wszystkim. Dla równowagi są i dobre newsy. Znaleziono kolejną kandydatkę na nową Ziemię. Kołysze jakimś białym karłem w gwiazdozbiorze Wagi. Gdybym miała swoje 10 lat, to bez wątpienia - wzorem bohaterskiej Łajki czy Gagarina - już bym wsiadała do cudownej rakiety. I bajo bongo, żegnaj znajome, witalne Słońce, hallo nowe - nieważne, że stare i wypalone. Jednak obecnie jeszcze nie jestem gotowa. Jeszcze mi nie odrósł zbity paznokieć, nie uprasowałam, nie zjadłam, nie napisałam. Są też powody ściślej tajne: telewizja donosi, że powraca Wiosna. Zamierzam ją szpiegować, gdy zacznie włóczyć się po polach. Może mnie doprowadzi do wiadomej studni. Zajrzę, zasięgnę języka. Przesłucham szczerbate wiadro, od Bóg wie kiedy gryzące się z tlenem. Pogadam ze znudzonym, skazanym na wieczną wędrówkę kaloszem. Może wreszcie się dowiem, gdzie jest ten kranik, z którego ciurka żywa woda. A może tylko się upewnię, że studnia - to jedynie głuchoniema cembrowina, sina jak dal, w którą odejdę. I żadna wiosna tego nie zmieni.


czwartek, 22 marca 2018

Broda Jana

Była niedziela i nikt nie wie na pewno, jaka siła pociągnęła Jana we wrota żeliwnej bramy, przeniosła nad żwirowanym podjazdem i zatrzymała u frontowych drzwi dworu w Liwie. Podobno była to para najlepszych, gniadych koni, zaprzężona do nowego, wystawnego powozu. Być może też ambicja i zawziętość chłopa, który ciężką pracą i przebojem zdołał zdobyć wszystko  prócz błękitnej krwi. A może poczucie pełni sił i męskości, albo pospolita, erotyczna fascynacja czterdziestolatka. Jeżeli była to miłość – szesnastoletnia Zosia nie chciała o niej słyszeć ani wiedzieć.
Jest starcem z farbowaną brodą – mówiła, kiedy poinformowano ją o oświadczynach. Także wtedy, kiedy jej doniesiono, że dla niej sprzedał za złoto stajnie i gospodarstwo w Wielicznej, gdzie tylko żaby kumkały, oraz kupił inne,  bliżej miasta, kościoła i huty szkła. Podobno mówiła te słowa w chwili, kiedy w ślubnej sukni stała w drzwiach kościoła i kiedy Jan przenosił ją przez próg nowego domu w Hucie Gruszczyno, w którym – zgodnie z wymuszoną obietnicą – żyła u jego boku, rodząc mu cztery córki i pielęgnując w chorobie, dopóki nie rozłączyła ich śmierć.
Był starcem z farbowaną brodą – powtarzała pięćdziesiąt lat później, kiedy Jan umarł i mogła wreszcie wyjechać za najmłodszą córką na ziemie odzyskane. I nawet po sześćdziesięciu latach, gdy wróciła do starego domu, żeby umrzeć na swoim i zostać pochowaną u boku męża, na cmentarzu w Starejwsi. Słyszały te słowa druhny strojące ją w welon, wszystkie córki, wnuczki i nawet ja je słyszałam, gdy jako kilkuletnia dziewczynka zakradałam się do pokoju prababci Zofii, żeby przyglądać się umieraniu.
I może te słowa, po wielokroć powtarzane, pewnego dnia pozbawiły Jana sił i złożyły w łóżku na dwadzieścia lat. A może nieumiejętność pogodzenia się z chwilą słabości, w której uległ wpływom oszusta i tuż przed wielką dewaluacją wymienił złoto na papierowe pieniądze, tracąc wszystko, co wydawało się pewne, i na czym budował całe swoje życie.
Został po nim drewniany dom, który spłonął w wielkim pożarze wsi, cudem ocalała komoda o przepastnych szufladach wypchanych banknotami, którymi - jako dziecko - mogłam bawić się w sklep, rodzinna opowieść o farbowanej brodzie i czarnobiałe zdjęcie, przedstawiające złożonego w trumnie, gładko wygolonego starca.


Wśród kobiet w pierwszym rzędzie –  pośrodku żona Zofia (z książeczką i różańcem) i trzy córki: Helena (moja Babcia, pierwsza z lewej), Celina (profilem) i Józia (z torebką).
Za plecami Józi i Celiny – Janek, mąż Józi.W pierwszym rzędzie, pierwszy z lewej – Czesław (mąż Heleny, mój Dziadek).
W lewym górnym rogu, dziewczyna w białej chusteczce – czwarta córka Tosia.

sobota, 17 marca 2018

Czarne szybki.

Stwórca miał chyba dzisiaj przeciwsłoneczne okulary i fazę na taśmową produkcję artefaktów w wersji pogrzebowej: tu czarna dziura, ówdzie jakieś wygasłe gwiazdy, tam obłok wron. Te ostatnie teleportują się na drzewach, partaczą guanem i tak już umartwioną ziemię. Umrzesz, kraczą, będziesz leżeć w grobie i umrzesz. Nie będzie żadnego światła, żadnego nieba, tylko czarne żuki i korzenie drzew. Niezrażeni Jehowi - jak gdyby nigdy nic, z uśmiechem - wrzucają mi do skrzynki najnowszy folder reklamujący Raj. Przyglądam się temu wszystkiemu z orbity, z mojej stacji, bezpiecznie oddzielonej od toru białą linią okna. Kilka razy w roku, przed każdym większym świętem, poleruję je mokrą ścierką i antyseptycznym płynem o syntetycznym zapachu awokado. Tak może pachnieć wygrzana słońcem ziemia. Dostępny Raj.


piątek, 16 marca 2018

gu-guuu-gu

Eh te sierpówki, po kupry w idylli,
On u-gu-guu-gli, a ona uskrzydli,
Ona zniesie patyk, on jajka ułoży,
On w pół-obrączce, ona w pół-obroży.


poniedziałek, 12 marca 2018

Przenikanie

Światło sączy się z nieba, ale jest go za mało. Ciemność wypełza z gawry. Można ją wziąć za zalążek nocy, a towarzyszący jej fetor za wieczorną woń podwórek, otwieranych obór, pompowanych w krzaki szamb. Nikt się tu nie spodziewa jakiejś apokalipsy, żadnych piekieł, czeluści. Również moje myśli krążą wokół zwyczajnych spraw. Kiedy zauważam, że ktoś szedł przede mną, dostrzegam atrybuty prawdziwego mężczyzny: odcisk gumiaka na kretowisku, jakieś pety, puszkę po Żubrze. I naraz w miejscu, gdzie ludzkie ślady krzyżują się z sarnią ścieżką, dobrotliwy świat przenika się ze złowrogim, ciemnym. Nadludzka siła przykuwa mnie do ziemi, trzyma mocno, nie pozwala odejść. Potrzeba wielu sekund, wielu szarpnięć, gwałtownych uderzeń serca, żeby zrozumieć, że ktoś zastawił tu sidła. Tropiłam diabła.


środa, 7 marca 2018

Inne bajki. Pomarańczowy.

Przesypiam wiele takich poranków. Z zamkniętymi oczami leżę na plecach, pod wirującym sufitem, pod zsuwającą się kołdrą, pod całym tym rozpędzonym niebem, przesuwającym się ze wschodu na zachód. A światło już jest. Już się pali, barwi smugi kondensacyjne, kabiny samolotów, młodych mężczyzn mocno trzymających stery. Szybko płowieje, jednak może odzyskać intensywność. Na monitorze, na siatkówce, tuż nad skórą. To taki zaświat, do którego można wejść tylko bez ciała.


piątek, 2 marca 2018

Inne bajki. Czerwony.

Anioł nie śpi, macha skrzydłami ostrzegawczo, rozpaczliwie. Zna moją słabość: nie wierzę  w anioły. Jednak jest sprytny, ma swoje sposoby. Kiedy się zbliżam, skrzydła przyjmują postać furkoczących na wietrze kartek papieru, przybitych boleśnie pinezkami do drzew. Kleszcze!  - krzyczą wielkimi literami. Uwierz! - radzą - to złe kleszcze, przepełnione czerwoną, niebezpieczną krwią!  Kartki dają się dotknąć, dźgnąć paznokciem, zostawiają ślad kurzu na palcach. Jednak w miejscach, gdzie druk jest drobny, nie pozwalają się odczytać. To, przed czym jeszcze ostrzegają, jest tutaj i nie odpuści. Będzie czekać cierpliwie, nagrzewać się w słońcu, kryć się w zieleni, przygasać przy księżycu. O zmroku będzie oświetlać mi drogę. Wie, że wrócę, bo inaczej już zawsze będę nieszczęśliwa. Umrę – mówię do siebie, ale nie wierzę. Mam nieśmiertelne ciało. Nie zabija mnie ból. I nie przeraża czerwień. Wokół mnie, we mnie.