poniedziałek, 13 maja 2024

TANIEC ŻYCIA

WIOTKA WAŻKA vs POKRACZNA ŻABA

 Wersja larwalna.

 

 
 

 
 
P.S. Wiosną przyniosłam do oczka słój kijanek, z nadzieją na żaby i rechoty za rok. Kijanki ładnie rosną, ale już się kończą.
Ważki są fajne, c'nie?

GOŁO I WESOŁO

Na łące za stodołą



sobota, 4 maja 2024

święto Matki Bożej Królowej Polski

 

Piotr Cywiński: "...musze powiedzieć - że tego święta nie uznaję. I nigdy nie uznam. Jest to jedynie objaw ohydnej polityki watykańskiej. W 1925 roku zostało zaaprobowane przez Piusa XI. Kiedy wyraźnie było widać, że Polska nie tylko, że przetrwała rozbiory, ale też dała sobie radę z nawałnicą bolszewicką z 1920 roku. I do tego ustanowione perfidnie w dniu święta Konstytucji 3 Maja. Tymczasem, w czasach przyjęcia Konstytucji 3 Maja, Kościół ją potępił, biskupi przeszli na stronę Targowicy, a papież słał listy do carycy Katarzyny, gratulując przejęcia kontroli nad Polską. Więc jasnym jest, że przyczyny ustanowienia tego święta w 1925 roku są nieszczere, dyplomatyczne i obłudne. Nie moje święto."


 

wtorek, 2 kwietnia 2024

sobota, 30 marca 2024

ZNALEZIONE W DYKTAFONIE. TRZY KOSZYKI I ŚWIĘCONKA

 

"-W sobotę to już były święta. Wszystko było pomyte, posprzątane, krowy z samego rana podojone, świnie obrządzone, ptactwu dane. Ojciec z rana zagniatał kluski, matka gotowała czarninę. Potem matka rozkładała stół w kuchni...
-W kuchni, nie w pokoju?
-W kuchni. Stół nakrywała białym obrusem, a na tym stole układała wszystko, co było przygotowane na święta: szynki, kiełbasy, ryby, galarety, kury nadziewane, kaczki, baby wielkie, o takie wyrośnięte, serniki, jaja, chleby, kiedyś był nawet prosiak z jabłkiem w pysku, ale zanim ksiądz przyjechał, to Stasiek wydłubał mu to jabłko i zjadł.
-Na pewno Stasiek?
-A kto by inny? Stasiek już taki był. A później to już żeśwa wyglądali na księdza.
-Ksiądz sam przyjeżdżał?
-Przyjeżdżali bryczką w trójkę: ksiądz, organista i kościelny.
-Zajeżdżali do wszystkich gospodarzy?
-A gdzie tam! Z naszej wsi, to zajeżdżali tylko do nas i do Stasiaków.
-A inni nie święcili pokarmów?
-Inni zapierdzielali z koszyczkami do Daniszewa. Ha ha ha.
-Czy ksiądz długo u was siedział?
-A gdzie tam! Pokropił, pomamrotał, nam kazał się przeżegnać, Zygmunta przepytał z "Ojcze nasz", wziął swój koszyk i pojechał.
-Koszyk?
-Tak! Bo matka szykowała trzy koszyki: największy dla księdza, średni dla organisty, a najmniejszy dla kościelnego. Było w tych koszykach to samo co na stole, tylko kawałki większe albo mniejsze.
-Pościliście do wieczora?
-A gdzie tam! Jak tylko ksiądz wyjechał, żeśmy szybko przenosili wszystko do ziemianki, żeby się nie zepsuło, żeśwa rozstawiali krzesła i na stół wjeżdżała czarnina!"
 
P.S. Cieszę się, że zdążyłam nagrać kilka rozmów z Tatą.
 

 

niedziela, 24 marca 2024

O TYM, CO WE WŁOSACH POTARGAŁ WIATR

 

-Ty łazęgo, ty powsinogo - obsypuje mnie inwektywami rozczochrana wierzba i dla pewności dorzuca kilka garści próchna spod konara. - Nie masz tu czego szukać, nietoperzy nie ma w domu, nietoperze śpią.
 
Głos ma trzeszczący, łamliwy, podlany wiejską swadą. Można by pomyśleć, że to sama nieboszczka Walusiowa wstała z grobu, wybrała sobie najlepszą dziuplę, pogoniła Rokitę, wymiotła szczypawki i realizuje swoją wizję świata na tej zapomnianej przez Boga i ludzi miedzy.
 
-Już ja wiem o tych twoich wymysłach, o tych wszystkich pomówieniach, o Rokitach, o okowitach. A sama to żeś się nie napiła? I nie gadaj mi tutaj, że to była Mazowszanka! Wino żeś ciągnęła prosto z gąsiora, a potem żeś kołysała biodrami i głosiła Poniedzielskiego! A ludzie palemki do kościoła nieśli, ksiądz święconą wodą po baziach kropił, to i bezbożników od złego wyświęcił. Ale ty byś się bała, że ci się ta święcona woda na kapeluszu zagotuje! 
 
Jak nic Walusiowa - myślę sobie. Jeszcze chwila i wejdzie w trans, i zacznie mi wypominać grzechy przodków do dziesiątego pokolenia.
 
- A twój tatuś też nie był lepszy! - czyta mi w myślach świętej pamięci wiejska sekutnica. - Niby po bożemu przyszedł tutaj narwać bazi, nawet jakąś pokraczną miotłę ustroił, ale nie poszedł na święcenie do kościoła, co to to nie! Postawił palemkę w oknie, herbatkę sobie zaparzył i jeszcze narzekał na księdza, że niby to proboszcz żałuje święconej wody, słabo macha kropidłem, więc czy tu, czy tam, tak samo nie doleci. 
 
Coś jej szura w środku, coś popiskuje cicho, na granicy słyszalności.
 
- Nietoperzy nie ma w domu, nietoperze śpią! - powtarza. - A ty możesz sobie obwiesić budkami wszystkie jabłonki, przyczepić sobie i sto budek, dopasowanych rozmiarem do wszystkich nocków świata; możesz je nakierować na jakieś Mekki czy nawet najświętsze Jerozolimy, a prędzej sama zostanę dzwonnicą niż dopuszczę, że ci się zalęgnie jakiś nietoperz!
 
Namalowałam sobie gacka na ścianie.
 
Od dziś będę uważać na potargane kudły.
 

 

piątek, 15 marca 2024

STWORZENIE

Chwilowo nie wybieram się ani do Watykanu, ani do Nieba, natomiast Ziemia, póki co, nie najgorzej mi służy.


 

piątek, 8 marca 2024

O CZYM NIE SZUMIĄ WIERZBY

"Kiedyś te piękne (...) gospodarstwa i pola w naszych wsiach, należały do naszych żydowskich sąsiadów. Nigdy ich od nich nie odkupiliśmy, nasi dawni sąsiedzi już do nich nigdy nie wrócą, bo wylecieli jak dym przez kominy w obozach zagłady. Te kamienice, te gospodarstwa i te pola są teraz nasze. Nigdy nie zapłaciliśmy za nie ani grosza, a są teraz nasze. Cud. Prawdziwy cud. Jesteśmy specjalistami od takich cudów. "
 
 
Mama miała żydowską przyjaciółkę - jako dwie jedynaczki bawiły się codziennie w "zabawy przez płot". 1 września 1939 roku dziewczynki zamierzały pójść razem do szkoły, do pierwszej klasy. Potem był wrzesień 1942 roku i jakoś tak się stało, że Jerka przeżyła likwidację getta w Stoczku i przez kilka dni ukrywała się w naszym lesie. Pewnego ranka niemcy zorganizowali nagankę (taką jak na zające): za pomocą kołatek wypłoszyli niepokornych Żydów z nor. Mama widziała, jak dziewczynka biegnie przez pole, jak wpada do ubikacji Prokurata i jak ucieka dalej, w stronę szosy i swojego domu. Jakiś niemiec chwycił ją za kark, odrzucił od siebie na trzy kroki i zastrzelił. Ciało Jerki leżało w rowie do wieczora. Po wojnie, w czasie akcji zadrzewiania poboczy, w miejscu gdzie umarła przyjaciółka, Mama osobiście posadziła jesion. Od początku drzewo zachowywało się nietypowo: jego gałęzie gięły się, układały, aż korona przybrała kształt żydowskiego świecznika. Ale to już inna historia.
 
Może dodam tylko, że urodziłam się i przez 7 lat mieszkałam w domu po Jerce. Z okna kuchni patrzę na łąkę po Jerce, którą w latach osiemdziesiątych Ojciec kupił od Gminy.
 
 

czwartek, 7 marca 2024

HURRAAA!!!

 

Będę mogła stanąć na pół dnia przy garach i ugotować mężowi golonkę!!!
 
 

 
Edycja: Ojej, jednak nie, to nie nasza diecezja...

niedziela, 18 lutego 2024

O GRZECZNEJ DZIEWCZYNCE I MISTRZACH BESZAMELU

Nie czytałam "Córek ojców" Maureen Murdock, która to książka skłoniła Ewcię do całkiem fajnych przemyśleń. Może ktoś ją ma pod postacią EPUB lub MOBI i mógłby mi pożyczyć (podesłać plik), bo konto w banku mi się zagotowało i lada chwila wykipi do dna. 

 https://www.facebook.com/ewa.jarocka.5/posts/pfbid037VY169C87Ft3cxJPXjgCtVexd8vwPR7rvzzJHwEginbJxTxZiwq3frufRS36kEzTl

Córka ojców? Pierwsza myśl brzmi: Jestem córką matek. Nie czułam w przeszłości splotu z męską linią, zaś pajęcze nici, które niekiedy się pojawiały, i których się można było uczepić, albo w nie zaplątać, okazywały się ulotne jak smużki dymu z papierosa, z ogniska, z patelni. 

I dzisiaj, siedząc wygodnie przed komputerem, w kącie swojej nowej, eklektycznej kuchni, w zapachu grochówki i piekącego się chleba, patrzę na siebie trochę z góry i trochę z przymrużeniem oka, i myślę z pewnym zażenowaniem, że przez całe lata poddawano mnie obróbce, jak gdybym była tradycyjną, domową potrawą. Daniem o wdzięcznej nazwie: "grzeczna dziewczynka", czasochłonnym i kłopotliwym, pichconym od niechcenia przez doświadczonych i pewnych swojego kunsztu kucharzy, dla których priorytetem okazywała się soczystość i rumiana skórka. 

Naczynie, w którym mnie wysmażano, wykonano ze szkła, mogłam więc obserwować owych mistrzów beszamelu.Widziałam ich jednak jak przez mgłę, może z powodu obojętności, a może z winy oparów klejących się do ścian. 

Szybkowar wymagał czujności. Od czasu do czasu ciśnienie w garnku rosło ponad miarę i wysadzało któryś z zaworów bezpieczeństwa. Syk, woń, strumień gorącej pary, tłuste plamy na suficie - to musiało budzić popłoch w kuchni uporządkowanej, bezpiecznej, urządzonej zgodnie z zaleceniami najbardziej doświadczonych architektów. 

Potrawa traciła soczystość i zarumienioną skórkę? Ojojoj, tak mi przykro, ojojoj! 😃

 


 


niedziela, 4 lutego 2024

Z CYKLU: CZAS BLUŹNIERSTW

Władza nad samym Bogiem? No bo wielki mi Bóg, co to chodził na bosaka i nawet nie miał porządnej plebanii...

 


 Słowa cytowane w ramce PRYMAS TYSIĄCLECIA kard. Stefan Wyszyński najpierw wypowiedział podczas święceń kapłańskich w Ołtarzewie 22.VI.1957 r., a później zamieścił w piśmie teologicznym „Ateneum Kapłańskie”, zeszyt 2 IX-X 1960, s. 165.

Dodajmy, że samo słowo „ateneum” w przenośni znaczy „instytucja kulturalna lub naukowa, najczęściej szkoła wyższa lub średnia”. Dwumiesięcznik „Ateneum Kapłańskie” został założony w 1909 roku i cały czas związany jest z Seminarium Duchownym we Włocławku.

wtorek, 30 stycznia 2024

O MORZACH I OCEANACH

Chłopak, którego imienia nie mogę sobie
przypomnieć,
pokazał mi łódkę z kory.
Po wielu latach, na Naszej Klasie
napisał mi, że to była
miłość.

Wydawała się lekka, zamszowa
w dotyku, doskonała. Tego dnia,
siedząc w szkolnej ławce zrozumiałam:
nie

wystarczyło powiedzieć: daj, proszę, albo
wybąkać jakieś bzdety. Milczałam.

W tamtych odległych czasach
słowa pączkowały gdzieś w okolicy
wyciętych migdałków, odpustowych balonów
i nie mogłam wycisnąć ich na odwrotną stronę,
chociaż zbierałam całą odwagę.

Wzięłam sprawy w swoje ręce. Tak

poznałam nieprzydatność próchna,
zajadły opór drewna,
tępotę kuchennego noża. W akcie
kapitulacji złożyłam pierwszą

łódkę z papieru. Wkrótce z zapałem
wodowałam kolejne arkusze Trybuny Ludu,
kolejnych towarzyszy, papieży,
normy i plany pięcioletnie.

Łódki krążyły w wolnym nurcie,
by po chwili osiąść na mieliźnie.
Tutaj, na tej rzeczce, pod mostkiem.
Z daleka od mórz i oceanów.


 

niedziela, 21 stycznia 2024

CZAS BLUŹNIERSTW

 

"Do wydawnictwa Prószyński kierowane są protesty w związku z książką "Chrześcijaństwo. Amoralna religia". "
"Maile uniemożliwiały prace wydawnictwa"
"Powstrzymaj to bluźnierstwo! Skandaliczna książka wyd. Prószyński Media" 
 
Przyznaję, że mam problem z pojęciem bluźnierstwa. Rzecz jasna znam definicję: «słowa uwłaczające temu, co jest przez religię uznane za święte», ale tego nie czuję. Mogę sobie wyobrazić, że są ludzie, którzy odczuwają bluźnierstwo bardzo dotkliwie - zapewne ci, którzy wierzą w Boga, Świętą Księgę, Święty Kościół Powszechny, jak i ci, którzy z wiary żyją.
 
Może nie wszyscy protestujący przeczytali książkę. Ja przeczytałam z umiarkowanym zainteresowaniem dla treści i przedmiotu rozważań, ale z ogromnym uznaniem dla wiedzy i krytycznego myślenia autorów.
 
Otworzyłam książkę na przypadkowej stronie 138. Zdjęcie prezentuje przykład tych bluźnierstw.

 

 

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,30616035,wielka-akcja-oburzonych-katolikow-sparalizowali-prace-wydawnictwa.html?fbclid=IwAR2F34Q_xUHdzbxzfFPoFYC2vnc97M87jdoMzabVmij92GbFIke26Mth5bw#s=BoxOpMT


piątek, 19 stycznia 2024

ZATRUTA STUDNIA


Byliśmy dziećmi słońca. Z pierwszymi promieniami dnia otwieraliśmy oczy, od razu wybudzeni, od razu gotowi, aby żyć. Potem żyliśmy, długo i niespokojnie, aż do zmroku. Noc odbierała nam wzrok, siły, odwagę, a nawet pewność, że świat ciemności naprawdę istnieje, że krążą nad nim te same samoloty, te same obłoki i cały ten wszechświat. W zamian dawała zjawy, mary, iluzje i sny.
 
Czarny Stasiek i Rudy Jerek mieli swoje sposoby na to, żeby człowieka porządnie wystraszyć: Stasiek wiedział jak snuć opowieść, żeby słuchacz nie znudził się, nie zabrał swojego scyzoryka i nie pobiegł za Mućką, która akurat wlazła w szkodę: modulował głos, marszczył czoło, wytrzeszczał oczy, pienił się i pluł, unosił wargi, ukazując nadpsuty ząb. Jerek natomiast umiał się bać; w okazywaniu strachu Jerek osiągał niedościgłe wyżyny: zwijał się, trząsł, zatykał uszy, wstrzymywał oddech, purpurowiał i siniał w rytm słów przyjaciela. 
 
Stasiek był jak wielka i przepastna studnia, do której nie powinno się zaglądać, żeby nie obudzić drzemiących w niej upiorów, ale i tak każdy tam zagląda, bo chce sprawdzić, czy nie dostrzeże jeszcze czegoś, oprócz dziurawego kalosza i wiadra. W mrocznych głębiach Staśka zalegały opowieści o najstraszliwszych wydarzeniach, o najokropniejszych zjawach i stworach, które pod osłoną nocy prześladowały naszą wieś. Bo może dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale w tamtych osobliwych czasach, w długich latach naszego dzieciństwa, najczarniejsze czernie przetaczały się przez nasze podwórza, kamieniste drogi i piaszczyste pobocza, przez nasze strychy, chlewy, stajnie i obory. Frankenstein? Co prawda wrzeszczeliśmy z zapałem w ciemnej klasie, przed ekranem nowego, szkolnego telewizora, ale film o wykopaniu i ożywieniu trupa, w porównaniu z opowieściami Staśka, wydawał się łagodną, dziecięcą usypianką.
 
-Dziś w nocy Prokurat latał aż na Maciejów - szeptał Stasiek. Oczy miał czerwone i tarł je brudnymi paluchami. Połowę nocy przesiedział przy oknie, bo bolący mleczak nie dawał mu spać. Wsadził sobie do dziury kawał proszka z krzyżykiem, później główkę goździka, takiego śmierdzącego, jaki matka wrzuca jesienią do słoja marynowanych śliwek. I już miał zamiar położyć się do łóżka, kiedy usłyszał, że ktoś skrada się drogą. Przodem szedł długi, czarny cień, za nim czarny kot z podniesionym ogonem, za kotem chudy mężczyzna w czarnym garniturze, z dwiema bańkami wody przytroczonymi do ramion. Piszczały mu te bańki, citały, ale żaden pies we wsi nawet nie warknął, nie zaszczekał. Reksy i Burki leżały cicho w swoich budach, na swoich łańcuchach, jakby je Prokurat zaczarował.
 
Bałam się bólu mleczaka. Natomiast Prokurata bałam się mniej. Wierzyłam w niego tak, jak się wierzy w zmory, w strzygi, we wszystkie te przeklęte zjawy, które pojawiają się tylko nocą, które spienionym koniom zaplatają grzywy, a ludziom siadają na piersiach z taką siłą, że nie da się ani zaczerpnąć powietrza, ani krzyknąć, ani nawet usiąść na łóżku. Nikt jeszcze nie widział takiej zmory, nie umiał powiedzieć, czy jest młoda czy stara, szkaradna, czy piękna jak wróżka. A jednak nie było we wsi nikogo, do kogo by chociaż raz w życiu nie przyszła ciemną nocą i nie usiadła na piersiach. A im bardziej człowiek się boi, tym ona mocniej gniecie, z tą większą zawziętością wyciska życie z ciała. A kiedy już się komuś wydaje, że już nigdy nie zdoła zaczerpnąć powietrza, kiedy dostrzega śmierć i powoli się na nią zgadza - zmora znika. Może taka zmora żywi się ludzkim strachem, a może i ona boi się śmierci.
 
Prokurat się bał. Szpiedzy i bandyci, hitlerowcy, komuniści, partyjniacy wszelkiej maści, nieustannie nastawali na jego życie. Byli wszędzie - odbijali się w szybach okien, w kałużach, w czeluściach studni. Znali każdą dziurkę w jego domu, każdą szczelinę, jak krety i nornice ryli swoje labirynty, tajne przejścia, sekretne korytarze, wciskali się przez szpary w drzwiach, przez komin, przez mysie nory. Rozrzucali truciznę, rozpylali gaz. Woda w studni Prokurata była zatruta i nie mógł z niej korzystać. Nocą krążył więc po wsi, obserwował okna, a kiedy już widział, że zgasły wszystkie lampy, zakradał się na obce podwórka i czerpał z cudzych cembrowin. Każdej nocy zmieniał studnię, nikogo nie pytał o zgodę, nigdy nie uprzedzał - to był jego sposób, żeby wyprowadzić prześladowców w pole. Czasami ktoś go przyłapywał na tym czerpaniu, na tym ciąganiu baniek po ciemnych, wiejskich drogach; potem wyśmiewał to jego szaleństwo, albo i nie wyśmiewał. 
 
Dzisiaj już się domyślam, że to on był tym indiańskim szamanem, którego widziałam z okna domu babci. Odwiedził nas owej księżycowej nocy, kiedy i mnie bolał mleczak i ja również nie mogłam spać. Skryta za szydełkową firanką, odrętwiała z przejęcia obserwowałam, jak wyciągał kulką wodę z naszej studni, a wieczorny wiatr rozwiewał mu pióropusz siwych włosów. Nasza Łajka spała spokojnie. Nie szczekała.
 
Przestraszyłam się Prokurata znacznie później, kiedy go zobaczyłam w świetle dnia. Na skraju wsi, w pewnej odległości od szosy, rosła kępa dziwacznych zarośli. Stasiek kręcił się tam wieczorami, a raz kiedyś, w środku dnia, wybiegł spośród tego kłębowiska z kiścią białych winogron. Nigdy jeszcze nie jadłam winogron, ale Jerek zapewniał, że są słodkie. Szłam za nim wąską, ledwie zaznaczoną ścieżką. Czułam lęk i wielkie wzburzenie, jakbym trafiła do bajki o Jasiu i Małgosi. Miejsce wydawało się niezwykłe. I nawet się specjalnie nie zdziwiłam, kiedy spośród kęp krzaków, plątaniny pnączy i potężnych wałów ziemi - wyłoniła się chatka, kryta strzechą. Obcy mężczyzna i nieznajoma kobieta przyglądali mi się z wrogością. Na czarnej pokrywie zatrutej studni wylegiwał się czarny kot. 


środa, 17 stycznia 2024

THE MIRACLE CLUB


"Organizują publiczne męskie różańce, które są nie tylko modlitwą, ale również manifestacją siły" - mówi dla Onetu Jarosław Makowski, teolog i filozof.
Ulice Ełku zapełniły się około 4 tys. członków męskiej wspólnoty Wojownicy Maryi. W weekend zorganizowano procesję różańcową. - Wprost.

Mam więcej pytań, ale niech pozostaną tylko takie:

1. Czy manifestację na 4 tysiące osób można nazwać procesją?
2. Czy manifestacja na 4 tys. osób, nazwana procesją, wymaga jakiegoś zezwolenia?
3. Czy organizacja, która wymaga od swoich członków przejścia przez formację, zdania egzaminu oraz przystąpienia do uroczystego aktu Pasowania Mieczy, nie jest aby bojówką?
4. Czy organizacja, która wpuszcza tylko mężczyzn, ma prawo domagać się od kobiet zaufania i innych pozytywnych reakcji?
 

 
 
Byłam dzisiaj w kinie na "Klubie cudownych kobiet". Spodziewałam się komedii, a zryczałam się jak bóbr. Film, którego akcja rozgrywa się w Irlandii w roku 1967 - to dramat o samobójstwie, żalu, kłamstwach, depresji, aborcji, przecinających więzi rodzinne kłótniach, których oczywistym i jedynym racjonalnym źródłem jest patriarchat oraz presja społeczna, rozkwitające na żyznym gruncie katolicyzmu.

niedziela, 14 stycznia 2024

Z CYKLU: A U NASZ NA WSI


Sypie śnieg, niezbyt gęsty. Pomarańczowe światła pulsują na dachach piaskarek i spycharek, na drodze tworzy się korowód aut, które częściowo blokują ruch, ale kierowcy pokornie zdejmują nogę z gazu i wzdychają z wyrozumiałością, a nawet z uznaniem, bo przecież pada śnieg, drogowcy się mobilizują, to wszystko dla naszego dobra, wszyscy to rozumiemy i popieramy.

Korowód sunie i znika za zakrętem, ale droga pozostaje biała i grząska. Pługi nie spychają śniegu, piaskarki nie rozsypują piasku. Bo taki śnieżek, to nie śnieżyca, wszystko zaraz i tak samo się roztopi. Można podnieść wyżej łapy spycharek, zamknąć spusty piaskarek. Będzie szybciej i taniej. Ale happening być musi. Czemu służy - do końca nie wiadomo. Czy aby na pewno?
 

czwartek, 11 stycznia 2024

SKARPETA ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA


Pamiętam maturę i uroczystą przysięgę: Nigdy więcej! Od dzisiaj żadnych dat, żadnych królów, bitew i wojen! Jeżeli historia, to "Egipcjanin Sinuhe", "Rzeźnia Numer Pięć" itp. I bym nie sięgnęła po prezentowaną dzisiaj lekturę, bo to historyczna książka-cegła, napisana ponadto przez zdeklarowanego chrześcijanina, gdyby mi jej nie przyniósł Święty Mikołaj. Ale przyniósł i sięgnęłam.
 
Tekst książki dowodzi wielu ciekawych tez, na przykład takiej, że katolicyzm nie mógłby się utrzymać, gdyby nie upadek kultury antycznej i zanik umiejętności czytania Biblii, jak również poddaje w wątpliwość, czy by w ogóle przetrwał, gdyby władcy nie zaprosili do swoich państw kościelnej Inkwizycji.
 
Katolicyzm jest religią wymarzoną do tworzenia "sojuszy tronu z ołtarzem", gdyż jej ideą jest krzewienie posłuszeństwa jako cnoty najwyższej; bronią zaś - umiejętność budowania lęku przed karą za brak posłuszeństwa. Posłuszeństwo i straszenie wiecznym potępieniem. Znamy to, znamy, nie tylko z religii, kto czytał Biblię, ten wie. Tyle że w tym miejscu związki katolicyzmu ze Świętą Księgą znacząco się rozluźniają.
 
Dla takiego laika jak ja, Inkwizycja - to palone na stosach, ku uciesze gawiedzi, dziewczyny z ludu, oskarżone o czary. Tymczasem Święty Urząd nie interesował się plebsem. Niższe warstwy społeczne miały obowiązek uczestniczyć czynnie w obrzędach i sakramentach, ale w dni powszednie, między pańszczyzną a dziesięciną, mogły sobie wierzyć, w co chciały. Starzy bogowie, duchy nieczyste, strzygi i inne pogańskie zjawy mogły miotać nimi bezkarnie po kątach ich kurnych chat. 
 
Ale gdy komuś z możnych tamtego świata zdarzyło się zapomnieć i zjeść w piątek boczek z cebulą? Auć! Niewierny miał już "z górki": więzienie, konfiskata mienia, autodafe (publiczne wyznanie win) wypędzenie, niekiedy stos. Dominikanie, czyli Psy Pana, czyli Inkwizytorzy, mieli doskonały węch i wyćwiczoną umiejętność tropienia bezbożników. I dużo miejsca, za murami klasztorów, na gromadzenie odebranych heretykom dóbr. 
 
Po co Inkwizytorom tyle majątku, tyle ziemi, złota, sreber i łyżek z brylantami? A po co współczesnym biskupom takie wystawne, kapiące złotem pałace?
W odpowiedzi przepiszę kilka danych z książki: "Kosztorys autodafe, które odbyło się 29 marca 1655 roku w Kordobie: Na krzesła, poduszki i baldachimy dla "panów inkwizytorów" wydano 273 326 maravedii, za pozłocenie ich lasek zapłacono 100 606. Drzewo potrzebne do spalenia heretyków kupiono za 1 020 maravedii." Pomyślałam sobie, że tkacze baldachimów i złotnicy od lasek poczynili tego dnia poważny krok na drodze do herezji. Wszak niejeden możny biskup, czy nieostrożny Inkwizytor, już przetarli ten szlak.
 
Autor dowodzi, że Inkwizycja upadła, gdy skończyli się bogacze, których można było nawracać. Ponadto wracała umiejętność czytania. A wraz z Guttenbergiem i jego drukiem, przyszło największe zagrożenie dla Kościoła Katolickiego: na czarnym rynku pojawiła się Biblia.
 
Książka jest gruba, wątków ma wiele. Autor opiera się na stu pięciu źródłach. Dołączam zdjęcie okładki i strony, z której pochodzi cytat. Lektura zajęła mi tydzień. Życzę Państwu powodzenia.

 



wtorek, 9 stycznia 2024

STARY DOBRY NUMER

 

Nightwish  "The Phantom Of The Opera" with lyrics

OJ TAM, OJ TAM

 

Gerlach ma tę zaletę, że o rzeczach trudnych i ważnych potrafi pisać lekko i przystępnie, a lektura jego felietonów jest na tyle strawna, że nadaje się do zagryzania porannej kawusi.

Tymczasem kończę czytać fajną akademicką książkę-cegłę, z której wynika niezbicie, że w krajach katolickich, z zasady(!) czczenie tradycji przedkładane było nad czczenie biblii. Co więcej - samo czytanie Pisma Świętego uznawane było za herezję i zakazane przez wszystkich kolejnych papieży, od Grzegorza VII począwszy, a na Leonie VIII skończywszy. To niemal dziewięć wieków zakazu czytania Biblii pod karą ciężkiej pokuty, wywłaszczenia, wypędzenia, a nawet uwędzenia na stosie, o wyklęciu i wysłaniu do piekła na wieczne potępienie nie wspominając.

P.S. Że też niektórzy tracą czas na przetrząsanie zakurzonych gablotek. Jak czegoś nie wiesz - spytaj wielebnego, on będzie wiedział najlepiej, c'nie?

poniedziałek, 8 stycznia 2024

WSKAŻ JEDNĄ RÓŻNICĘ

 "Trać rozleglej, trać szybciej, ćwicz — wejdzie ci w nawyk
utrata miejsc, nazw, schronień, dokąd chciałeś uciec
lub chociażby się wybrać. Praktykuj te sprawy."
(Elizabeth Bishop, Ta jedna sztuka)

 



 

poniedziałek, 1 stycznia 2024

2024

 

Wszedł Nowy Rok z szampanem i wesołą miną,
Sypnął śniegiem na pola i Hutę Gruszczyno,
Na tych, którzy tańczyli i tych co już spali.
Podziękował tym wszystkim, którzy nie strzelali.