Nie czytałam "Córek ojców" Maureen Murdock, która to książka skłoniła Ewcię do całkiem fajnych przemyśleń. Może ktoś ją ma pod postacią EPUB lub MOBI i mógłby mi pożyczyć (podesłać plik), bo konto w banku mi się zagotowało i lada chwila wykipi do dna.
Córka ojców? Pierwsza myśl brzmi: Jestem córką matek. Nie czułam w przeszłości splotu z męską linią, zaś pajęcze nici, które niekiedy się pojawiały, i których się można było uczepić, albo w nie zaplątać, okazywały się ulotne jak smużki dymu z papierosa, z ogniska, z patelni.
I dzisiaj, siedząc wygodnie przed komputerem, w kącie swojej nowej, eklektycznej kuchni, w zapachu grochówki i piekącego się chleba, patrzę na siebie trochę z góry i trochę z przymrużeniem oka, i myślę z pewnym zażenowaniem, że przez całe lata poddawano mnie obróbce, jak gdybym była tradycyjną, domową potrawą. Daniem o wdzięcznej nazwie: "grzeczna dziewczynka", czasochłonnym i kłopotliwym, pichconym od niechcenia przez doświadczonych i pewnych swojego kunsztu kucharzy, dla których priorytetem okazywała się soczystość i rumiana skórka.
Naczynie, w którym mnie wysmażano, wykonano ze szkła, mogłam więc obserwować owych mistrzów beszamelu.Widziałam ich jednak jak przez mgłę, może z powodu obojętności, a może z winy oparów klejących się do ścian.
Szybkowar wymagał czujności. Od czasu do czasu ciśnienie w garnku rosło ponad miarę i wysadzało któryś z zaworów bezpieczeństwa. Syk, woń, strumień gorącej pary, tłuste plamy na suficie - to musiało budzić popłoch w kuchni uporządkowanej, bezpiecznej, urządzonej zgodnie z zaleceniami najbardziej doświadczonych architektów.
Potrawa traciła soczystość i zarumienioną skórkę? Ojojoj, tak mi przykro, ojojoj! 😃
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz